Tag: is_tag 1 5 6 7 8

Czarny charakter

CLK63 AMG Black Series to najbardziej włoski niemiecki samochód, z jakim miałem do czynienia

Zdaniem Isaaca Newtona wszystko co nas otacza, dąży do ruchu w linii prostej. Gdyby jednak urodził się 400 lat później, z pewnością zmieniłby zdanie. A już na pewno po przejechaniu się CLK63 AMG Black Series.

Według niemieckiej prasy moto to najszybszy (w kategoriach torowych) drogowy Mercedes wszech czasów. Kiedy dowiedziałem się, że Black pojawi się w klubowej flocie, byłem podekscytowany. Przed pierwszym wyjechaniem na drogę przeczytałem raz jeszcze wszystkie znane mi artykuły o tym samochodzie, żeby na żywo konfrontować je z rzeczywistością. Ta ostatnia okazała się być bogatsza niż najbardziej wybujała wyobraźnia.

Jeśli książę ciemności faktycznie zamierza zesłać na Ziemię swojego syna, to Black powinien być jego samochodem służbowym. Nie znam drugiego tak demonicznie szybkiego i kuszącego do nieprawości na drodze auta, które nawet jak stoi, wygląda jakby przekraczało barierę 300 km/h. Sylwetka pace cara odróżnia go od każdego innego AMG, dźwięk z czterech rur wydechowych deklasuje, moim zdaniem, zarówno V8 Ferrari, jak i V10 Lamborghini. Brzmi jak wygłodniały niedźwiedź, kiedy uderzysz go w pysk soczystym kawałem wołowiny. Każdy skręt z nonszalackim traktowaniem pedału gazu zamienia się w kilkunastometrowy slajd, osiągalny z łatwością japońskiego mistrza driftu. Nawet na prostych kołach mocna tylna szpera nie daje spokoju, miotając tyłem przy dynamicznym ruszaniu. To auto wodzi na pokuszenie nawet statecznego ojca dwójki dzieci – coś o tym wiem.

W porównaniu do E90 M5, Black wydaje się prymitywny w odbiorze, nie tylko wewnątrz, ale też w prowadzeniu. W zakręcie często mam wrażenie, że pedał gazu nie dawkuje momentu obrotowego na kołach, tylko co do sekundy kąt znosu tyłu. W przeciwieństwie do skomputeryzowanego BMW jest intuicyjny w jeździe, co nie oznacza prosty… Nie wyobrażam sobie dynamicznej jazdy tym autem w sytuacji innej niż przyczepny asfalt w słoneczny dzień. W praktyce ESP w Blacku jest równie skutecznym panaceum na frywolność tylnej osi, co aspiryna na A/H1N1.

CLK63 AMG Black Series to najbardziej włoski niemiecki samochód, z jakim miałem do czynienia. Jest stworzony dla frajdy z jazdy i wyraża to nie tylko mechanicznie, ale także wizualnie i akustycznie. Nie znajduję w nim niczego, co przeszkadzałoby mi we włoskim rozumieniu przyjemości z jazdy, przy zachowaniu niemieckiego pragmatycznego podejścia do samochodu GT. Jeśli jednak włoski supersamochód to zadziorny elegancki młodzieniec stylizowany na mafijnego capo, tak CLK to łysy umięśniony facet z szalikiem Borussi Dortmund, rozwiązujący wszystkie dylematy siłą. Mi to akurat nie przeszkadza, przynajmniej jest skuteczny w argumentacji.

Kamil / Supercar Club Poland

Powrót

Najszybsze auto świata

W Radicalu, żeby nie wypaść z zakrętu, musisz jechać szybciej...

Jeśli za wyznacznik szybkości przyjąć czas na północnej pętli Nurburgringu, to najszybszym drogowym autem świata jest Radical SR8. W sierpniu 2009 roku kierowca testowy Radicala – Holender Michael Verges – wsiadł o 8 rano do Radicala w Peterborough w Anglii i ruszył w stronę Niemiec. Wjechał na prom, Francję przeciął autostradami i wieczorem dotarł do Nurburga.

Tym samym Verges udowodnił, że Radical jest w pełni drogowym autem. Nie tylko dlatego, że ma dopuszczenie do ruchu publicznego, ale przede wszystkim pokazał w praktyce, że da się nim jeździć w realnym świecie.

Następnego dnia o 17, bez żadnych przygotowań, na tych samych oponach Dunlopa, na których pokonał dystans z Anglii do Niemiec, Radical wjechał na wynajęty na niespełna godzinę tor. Zrobił jedno okrążenie zapoznawcze (Verges nie jeździł po Ringu od 2005 roku), po którym dostrojone zostało tylne zawieszenie, aby zmniejszyć nadsterowność. Czasu zostało tylko na dwa okrążenia na czas.

Na samym początku pierwszego okrążenia Verges popełnia poważny błąd, zdekoncentrowany przez problem z włączeniem kamer nagrywających przejazd, tracąc kilka cennych sekund na pierwszym zakręcie. Mimo to jego czas deklasuje wszystkie poprzednie rekordy.

W drugim i ostatnim okrążeniu wszystko idzie jak trzeba. Wynik jest oszałamiający – 6 minut 48 sekund.

Żadne, ale to naprawdę żadne auto drogowe nie jest w stanie się do niego zbliżyć. Czasy innych drogowych supersamochodów zaczynają się grubo powyżej 7 minut.

Co sprawia, że Radicale są tak obłędnie szybkie?

Przede wszystkim stosunek mocy do wagi. Ważąc ok. pół tony i mając silniki o mocach od ponad 200 do 460 KM, Radicale mają 500-700 KM na tonę, co sprawia, że nawet Veyron nie ma przy nich czego szukać w tej kategorii. Zapewnia to nie tylko fenomenalne przyspieszanie, ale i wszystkie inne parametry szybkiej jazdy – hamowanie i przyczepność w zakrętach. Ta ostatnia zwiększana jest przez duży dodatni docisk aerodynamiczny, który wraz ze wzrostem prędkości coraz mocniej dociska Radicala do drogi, zwiększając przyczepność i możliwe przeciążenia. Pod tym względem Radical niczym nie ustępuje wyczynowym bolidom. A mimo to może nim jeździć każdy kierowca bez licencji.

Radical nie ma sobie równych w świecie aut drogowych. Wrażeń z jazdy nim nie da się oddać słowami – to trzeba przeżyć samemu.

Przyjrzyjmy się przejazdowi Vergesa po Ringu:

Warto zwrócić uwagę na kilka rzeczy:

* Facet jedzie w T-shircie… To jest prawdziwy kozak

* Jak nieprawdopodobnie poprawia przyspieszanie sekwencyjna skrzynia. Praktycznie nie ma strat czasu na zmianach biegów.

* Małe auto = szybkie auto. Ring nagle staje się szeroki.

* Docisk aerodynamiczny. Radical jest dociskany do toru siłą kilkuset kilogramów, co sprawia, że osiąga w zakrętach ponad 2G, podczas gdy najlepsze auta drogowe oscylują wokół 1G. Kto jeździł na Ringu, ten rozumie, co znaczy przejście sekcji 1:26-1:30 z prędkością 215kmh (135 mph)

* Hamowanie. Waga + slicki + duże hamulce. Wyjście z Schwedenkreutz i hamowanie do ciasnego prawego (1:46) z 235kmh (147mph) do 109 kmh (68mph) to coś, czego nie zrobi żadne auto ważące półtorej tony.

* Dwa grube momenty między 5:10 a 5:30… Jeśli auto z takim aero traci przyczepność a kierowca je daje radę złapać, to jest niewątpliwie dobrym kierowcą.

Radicale to niewiarygodne maszyny. Rozmawiałem wczoraj z Hołkiem, który niedawno nimi jeździł na torze Poznań i jest zachwycony. Mówi, że dawno żadne auto nie zrobiło na nim takiego wrażenia i że długo musiał się przełamywać, aby uwierzyć, że takie prędkości są możliwe w zakrętach.
Opowiadał ciekawą rzecz o „dziurze” w prędkościach wejść w zakręty – mianowicie jeśli jedzie się z określoną prędkością, przy której przyczepności samych opon już nie starcza a docisk aero jest jeszcze za mały, można wylecieć z toru; sposobem jest… zwiększenie prędkości, aby aero bardziej docisnęło samochód do nawierzchni. Jak mówią kierowcy wyścigowi – trzeba uwierzyć…

Kamil / Supercar Club Poland

Powrót

Scuderia

Bez wahania wybieram 10 km Scuderią zamiast 100 km Italią

Podczas naszej niedawnej włoskiej wyprawy testowaliśmy po bajecznych górskich drogach wokół Maranello dwa Ferrari – 458 Italia i 430 Scuderia. Pierwsze porównanie rozegrało się już na parkingu – całą grupa oblepiła czarną Italię. W kategorii wzbudzania zainteresowania zdeklasowała żółtą Scuderię. Wszyscy entuzjazmowali się jej mocą, skrzynią, wykonaniem. Scuderia stała w cieniu – „to przecież podrasowana 430”. Jak bardzo można się mylić…

Scuderia broni się w bezpośrednim kontakcie. Nie tyle nawet broni, co obezwładnia. Każdy wysiadający z niej po górskiej jeździe miał miękkie nogi ale i taaaki uśmiech. „Szaleństwo”, „masakra”, „mistrz” – zwykle kierowcom trudno było więcej z siebie wydusić. O ile Italia zachwyca zaawansowaniem i postępem technicznym, o tyle Scuderia przeładowuje wszystkie zmysły surowością.

Przejażdżka Scuderia była dla mnie najbardziej emocjonującą częścią wyprawy. O ile nie tego całego roku, a jeździłem w nim chyba każdym ciekawym autem na świecie. Scuderia to auto dla fanatyka. Nie Ferrari, nie wyścigów, nawet nie szybkości – dla fanatyka interakcji z maszyną.

Operując gazem czujesz się odpowiedzialny za więcej niż przyspieszenie - sterujesz całym otoczeniem

Jest genialnie prosta i bezpośrednia. Mimo że od jej debiutu minęło raptem 5 lat, dziś już się takich aut nie robi. Italia jest o lata świetlne bardziej uładzona, ugrzeczniona, bezpieczniejsza. Scuderia to samochód dla kierowcy, który wie, co robi. Jeśli jesteś dobry – ona jest dobra; jeśli jesteś kiepski – prawdopodobnie Cię zabije.

510 koni przenoszone na tył w nieustającej furii przyspieszenia, ledwie punktowanego przez 60-milisekundowe zmiany biegów, nie bierze jeńców. Dźwięk w pełni rozkręconej na obrotach Scuderii przyprawia o akcję porodową ciężarne kobiety w promieniu kilometra. To nie jest silnik – to broń akustyczna. Nieprawdopodobna, przeszywająca, groźna. Operując gazem czujesz się odpowiedzialny za więcej niż przyspieszenie – sterujesz całym otoczeniem. Nic nie jest w stanie przebić się przez dźwięk Scuderii na pełnej wściekłości.

Gdy już choć trochę ochłoniesz z wrażeń przyspieszania, dostrzegasz, jak niesamowicie precyzyjne jest to auto. Układ kierowniczy ultraszybki i bardzo mięsisty, oporujący. Hamulec bierze od pierwszego milimetra. Potężne 40-centymetrowe tarcze ceramiczne wytracają prędkość z bolesnym wieszaniem na szelkowych pasach. Największe wrażenie robi jednak zawieszenie – mimo że zdaje się być deskowate i megatwarde, gasi wszelkie nierówności w pierwszym centymetrze ugięcia i kontrolując pracę kół z żelazną bezwzględnością. Tu nie ma zbędnych przechyłów, bujań, niedokładności. Wszystkie podzespoły zdają się być spięte na sztywno metal z metalem. Ruszasz nadgarstkami na kierownicy i równocześnie skręca całe auto.

Jazda Scuderią to doświadczenie pochłaniające bez reszty. Cudowne jest to, że nie jest to wyścigówka, ale drogowe-auto-jak-wyścigówka. Hardkor na każdą okazję. Nie wiem jak inni uczestnicy naszej wyprawy, ale ja bez wahania wybieram 10 km Scuderią zamiast 100 km Italią. Mimo że niewiele znam aut lepszych niż Italia.

Kamil / Supercar Club Poland

Powrót

Viva la vita

Podziwiam GT-R'a, ale dopiero w F430 czuję, że żyję

Kiedy wyruszam na dłuższą podróż, nie mam wątpliwości. Audi R8 będzie do tego idealne, nie zmęczy mnie twardym resorowaniem i zapewni komfort wyprzedzania w każdej sytuacji. Na krótkie przebiegi, kiedy po prostu zależy mi na czasie, wolę GT-Ra. Lepiej spisuje się w walce, jak np. na E77 – wiecie o co mi chodzi… Szybkie przebiegi autostradowe to z kolei domena 911 Turbo. Każdy z tych samochodów jest do czegoś dobry, w swojej nieużyteczności do czegoś użyteczny. Nic w tym dziwnego, w końcu wymyślili je Niemcy i Japończycy.

Z Ferrari jest inaczej. Zupełnie inaczej. Parafrazując byłego prezydenta, do F430 wsiadam nie dlatego, że muszę, ale tylko dlatego, że chcę. Nie jest mi do niczego potrzebne, nigdzie nie muszę nim jechać, nigdzie się nie spieszę, z nikim nie ścigam i nikogo nie prowokuję. Za żadne skarby świata nie chciałbym go mieć, bo niby do czego. Są szybsze supersamochody, bardziej pakowne i praktyczne w każdych warunkach pogodowych. F430 jest za to jak drogie perfumy – korzystam z niego, aby poprawić sobie humor, poczuć się wyjątkowo. Pod tym względem to typowy Włoch z rozpiętą na trzy guziki koszulą i niedbale zaczesanymi włosami, entuzjastycznie wymachujący rękoma. Zawsze zwróci Twoją uwagę, bo idzie pod prąd wszelkim schematom i ma gdzieś, co o nim myślisz. W żadnym samochodzie nie poczułem się dotąd tak żywy i wolny od wszelkich ograniczeń – to niesamowite uczucie.

Takich aut już się nie produkuje. Nawet Lamborghini pozwoliło sobie w najnowszym Gallardo na odrobinę rozsądku. Doceniam to i podziwiam, bo stało się przez to – moim zdaniem – najlepszym supersamochodem dla pragmatyka. F430 jednak to odrębny gatunek, nikomu nie musi się przypodobać, nie spełnia żadnych norm, nie bierze udziału w zbiorowej iluzji bezpieczeństwa i ekologii. Jest dzikie, nieprzewidywalne i niepoprawne pod każdym względem. Nawet muskając gaz na starcie ze świateł wszyscy mają wrażenie, że chcesz się ścigać… Pasuje mi to, ale tylko raz na jakiś czas. Kiedy chcę wiedzieć, że żyję na 101%. I mam na to silę.

Rafał / Supercar Club Poland

Powrót

Włosi robią to lepiej

Tylko we Włoszech policja używa Lambo Gallardo jako radiowozu

Jak żaden inny naród na świecie, Włosi potrafią cieszyć się życiem. Celebrować je. Nie tylko od święta, ale i na co dzień. Zwłaszcza w stylu i podejściu do życia. Bije to także z włoskiej motoryzacji i kultury motoryzacyjnej. Niektóre jej ikony mówią same za siebie.

Terra di motori – jeśli dostaniesz się do Bolonii, w mniej niż godzinę możesz stać u wrót Ferrari, Lamborghini, Maserati lub Pagani. I podziwiać.

Najprostsze auta – oldskulowe maluchy – Uno, Panda, Lancia Y10 – na włoskich drogach dają więcej frajdy z jazdy niż Veyron w Warszawie.

Kultura skuterów…

Ograniczenia prędkości – a dokładniej ich olewanie. Żadna inna nacja nie łamie ograniczeń jak Włosi. I żadna inna policja nie ma tego tak głęboko gdzieś. Jeśli chcesz poznać (i współtworzyć) włoskie znaczenie określenia „autostrada bez ograniczeń” – wybierz się na A21 między Piacenzą a Turynem, gdzie jeździ najmniej TIR-ów.

Korki – w Italii nawet one są fajne. O ile przyjemniejsze jest tkwienie w nich w akompaniamencie klaksonów, ożywionej gestykulacji i nieustannej konwersacji ze wszystkimi wkoło.

Jadąc we Włoszech supersamochodem, zwłaszcza głośnym, jesteś traktowany jak bohater. W Polsce jak dupek.

Valentino Balboni – jeździł każdym modelem Lambo znacznie ostrzej niż jakikolwiek jego właściciel. Uwielbia powerslajdy. Przekonał swoich szefów, aby wyprodukowali dla niego tylnonapędowe Gallardo jako odprawę emerytalną.

Tylko we Włoszech policja używa Lambo Gallardo jako radiowozu. Patroluje autostrady między Salerno i Reggio Calabria. Nocami służy do ekspresowego przewozu medycznego, głównie organów do przeszczepów.

Dolomity – jedne z najbardziej spektakularnych gór w Alpach; mają jedne z najbardziej spektakularnych dróg na świecie.

Jeśli masz włoskie auto, nieważne jakie, we Włoszech na bank jest lub był rozgrywany nim puchar wyścigowy.

Gigi Galli – zdecydowanie najbardziej niecertolący się kierowca rajdowy na świecie. Kochany przez swych rodaków za to, że nigdy, ale przenigdy nie odpuszcza.

Proboszcz parafii Maranello – Don Sergio Mantovani – bije w dzwony za każdym razem, gdy Ferrari wygrywa wyścig F1. Jego kościół jest udekorowany zdjęciami kierowców Ferrari.

Alpejskie przełęcze. Po prostu jedne z najlepszych dróg świata. Stelvio, St Gotthard, St Bernard, Simplon – jeśli lubisz jeździć, musisz je przejechać choć raz w życiu.

Zwyczaje drogowe. Musisz jeździć pewnie. Migacz znaczy „jadę” a nie „Chcę jechać”. Ani nie „Czekam czy pozwolisz mi jechać”.

Najlepsze nazwy aut na świecie. Alfa Giulietta, Maserati Ghibli, Lancia Fulvia, Lamborghini Murcielago. Porównaj to z BMW 520d. Albo Audi A6.

Alessandro Zanardi – bohater z dwóch powodów. Pierwszy – powrót do ścigania po koszmarnym wypadku w wyścigu CART w 2000 r., w którym stracił obie nogi. Drugi – wyprzedzenie Bryana Herta w Korkociagu (najtrudniejszym zakręcie Laguna Seca) w 1996 r.

Parkowanie. Dla Włochów to strata czasu. Podczas gdy my minutami wpasowujemy się w wyznaczone miejsca, Włoch wyłącza auto i wychodzi. Życie jest krótkie.

Kamil / Supercar Club Poland

Powrót

Sztuka pielęgnacji

Jest jeden element, bez którego inżynieryjne dzieła sztuki byłyby zaledwie bezdusznymi maszynami

Klubowe supersamochody to ogromne przeżycie mechaniczne. Potrafimy godzinami opowiadać o subtelnych różnicach w pracy napędu w Gallardo i R8 albo spierać się, co lepiej rozwija moc – GT-R czy 911 Turbo. Jednak jest jeszcze jeden element, bez którego te inżynieryjne dzieła sztuki byłyby zaledwie bezdusznymi maszynami. To ich estetyka i stale nienaganny wygląd powodują, że kiedy spoglądamy na nie, czujemy obcowanie z czymś absolutnie niepowtarzalnym. Ta wyjątkowa kompozycja myśli technicznej i duszy artystycznych wizjonerów mogłaby stać się pretekstem do długiego artykułu…

Aby móc zawsze cieszyć się ich nienagannym wyglądem, potrzeba dużo bardziej skomplikowanych zabiegów niż tylko częste mycie. W tej ważnej dziedzinie zaufaliśmy fachowcom i oddaliśmy w ich ręce wszystkie nasze samochody na zabiegi zabezpieczające lakier. Efekty można zobaczyć na podstawie klubowego Lambo, które niedawno wróciło z CarSpa, czyli firmy dbającej o wygląd naszych samochodów. O wypowiedź w temacie technicznej strony zabiegów pielęgnujących poprosiliśmy samych ekspertów:

Pojecie detailingu jest często mylnie utożsamiane z nieco dokładniejszym myciem pojazdu przez myjnie ręczne. W rzeczywistości to, czym zajmujemy się w CarSPA to złożony proces, wykonywany przez wykwalifikowanych specjalistów, dla których mycie auta to tylko pierwszy z wielu etapów rewitalizacji pojazdu. Zabieg mogący trwać od dwóch dni do nawet tygodnia, prowadzi do idealnej prezencji auta w każdym, najdrobniejszym na­wet szczególe. Filozofię detailingu można opisać w skrócie jako zapewnienie autu nienagannego wyglądu, często lepszego niż w dniu odbioru z salonu, oraz kompetentnej pomocy w utrzymaniu tego stanu.

Lamborghini Gallardo przekazane nam przez Supercar Club przeszło profesjonalny auto detailing wraz z zabezpieczeniem nadwozia powłoką kwarcową marki CQuartz oraz warstwą najwyższej klasy wosku Zymol Vintage.

Auto przeszło wieloetapowy proces zaczynający się od grun­townego oczyszczenia samochodu.

Następnie miał miejsce skrupulatny proces dekontaminacji, polegający na usu­waniu trwale związanych z lakierem osadów, np. smoły czy soków z drzew, a także zanieczyszczeń pochodzenia nieorganicznego, takich jak opiłki metali.

Po ekspertyzie lakieru, pozwalającej precyzyjnie stwierdzić z jaką powłoką mamy do czynienia i jakimi dysponujemy możliwościami przywrócenia jej idealnego blasku, wykonana została kilku­etapowa korekta. Podczas przeprowadzone­go procesu korekty, usunięto jedynie 1-3 mikronów lakieru bezbarwnego, co stanowi mniej niż 2% średniej, całkowitej grubości powłoki. Wszelkie niedoskonałości zostały usunięte, zaś lakier odzyskał prawidłową strukturę.

Następnie auto zostało ponownie oczyszczone i przygoto­wane do nałożenia powłoki kwarcowej tworzącej na nim grubą na ok. 0,8 mikrona warstwę, zabezpieczającą nawet przed delikatnymi zarysowaniami.

Na tak przygotowane auto nałożony został najwyższej klasy wosk marki Zymol – Vintage, zawierający 61% białej Carnauby oraz inne składniki zaczerpnięte z natury, m.in.: propolis, ekstrakt z melona, żywicę drzewa Montan, cocoamid (pozyskiwany z kokosa) czy olejek słonecznikowy.

Dzięki takiej powłoce lakier zyskał niesamowity, lustrzany efekt, a sam kolor niespotykaną głębię oraz blask.

Pielęgnacja lakieru jest jednak  tylko jednym z elementów detailingu. Prawdziwą istotą jest dbałość o każdy szczegół pojazdu, począwszy od oczyszczenia i zabezpieczenia nawet niewidocznych elementów, jak osie, nadkola, wnę­trza kół, poprzez komorę silnika, a kończąc na odżywieniu elementów gumowych i zabezpieczeniu wnęk drzwi.

Detailing objął również wnętrze pojazdu. Oczyszczone, odżywione i zabezpieczone zostały wszystkie skórzane elementy, tak jak i każdy detal w kabinie kierowcy. Tapicerka podłogowa dzięki zabezpieczeniu profesjonalnymi produktami jest bardziej odporna na zabrudzenia. Dzięki tym zabiegom środek auta również jest perfekcyjnie zadbany i będzie prezentował się tak przez wiele lat.

Detailing często zmienia we właścicielach postrzeganie własnego auta. Staje się krokiem ku innej świadomości, często nowej pasji. Podstawą jest jednak praca wykwalifiko­wanych specjalistów. Oprócz niezbędnego know-how w tej dziedzinie liczy się miłość do motoryzacji oraz umiejętność indywidualnego spojrzenia na każde auto.

Efekt końcowy? Proszę bardzo.

Orange borealis to wyjątkowy kolor, na pełnym słońcu ukazuje swoje prawdziwe oblicze mieniąc się cudownym spektrum odcieni pomarańczy. Po pielęgnacji pomarańcz ta dostała swoistej soczystości, głębi koloru i nasycenia. Prawdziwa intensywna przyjemność dla zmysłów, czyli to, do czego baby Lambo zostało stworzone.

Z perspektywy czasu samochód faktycznie mniej brudzi się od zwykłej eksploatacji, a samo mycie, odbywające się w konsekwencji zabiegu pielęgnacyjnego w specjalny sposób, jest dużo szybsze i prostsze. Kwarcowa ochrona zdaje rezultaty, eliminując widoczne wcześniej ryski na lakierze i zacieki. Największa część efektu spoczywa jednak we wrażeniu świeżości wyglądu, rewitalizacji, o której wspomnieli koledzy z CarSpa. Auto wygląda „zdrowiej”, niż kiedy zjechało z taśmy produkcyjnej. To subtelna różnica, którą porównałbym do wyglądu radosnego i zgorzkniałego człowieka – niby to samo, ale jednak inaczej…

Szukajcie naszego Lambo na warszawskich ulicach i oceńcie sami.

Kamil / Supercar Club Poland

Powrót

Myśl tygodnia: amortyzacja

Amortyzacja w Lambo jest zaskakująco adekwatna na tor i na drogę

Wybitne auto wyróżnia amortyzacja – informująca o drodze, ale nie pozwalająca jej dyktować warunków.

Interpretacja.

Zestrojenie siły tłumienia amortyzatorów musi być na tyle sprężyste, aby kierowca czuł drogę. Zbyt twarde, deskowate pozbawia czucia, przekazuje tylko kierunek zmiany pracy (góra lub dół), nie mówiąc nic o szczegółach nawierzchni, zwłaszcza o przyczepności. Nie oznacza to bynajmniej, że zawieszenie nie może być sztywne – wręcz musi, aby spełniać drugi warunek – nie może jednak być zero-jedynkowe w swej sztywności i przede wszystkim musi mieć skok; choćby nieduży, ale zakres prawdziwej pracy.

Z drugiej strony kalibracja amortyzacji (składająca się ze skoku, tłumienia dobicia i odbicia oraz ich progresji) musi pozwalać zawieszeniu w pełni panować nad zachowaniem auta. Droga nie może mu narzucać, co ma robić. Wszelkie nierówności muszą być pochłaniane przez amortyzację zanim przeniosą się na ruch nadwozia. Auto nie może podskakiwać na wybojach – musi je gasić. Nie może być miotane przez przeciążenia boczne – musi trzymać kierunek i szybko wstawać z wszelkich przechyłów. Koła nie mogą tracić kontaktu z nawierzchnią choćby na tarkach – zawieszenie musi je stale dociskać do drogi. Nawet po skoku zawieszenie musi zgasić wszelkie siły reakcji „na raz”. To oznacza, że zawieszenie nie może być zbyt miękkie – bo takie zawsze będzie bujać autem. Będzie też za wolne, aby informować kierowcę o tym, co się pod nim dzieje (odnośnie jeszcze pierwszego warunku).

Pomimo sporej wagi zawieszenie Nissana GT-R pozwala na rajdową amortyzację

W praktyce są amortyzacje dobre, świetne i wybitne. Wśród klubowych aut amortyzacją wyróżniają się GT-R (niemal rajdowa), Gallardo (zaskakująca!) i CLK AMG (wyścigowa ale w kalibracji nierównych torów ulicznych). Wszystkie są świetne, ocierając się o wybitność. Jednak bledną przy absolutnie wybitnych mistrzach amortyzacji – Imprezie STi i Lancerze Evo.

Kamil / Supercar Club Poland

Powrót

Perpetuum mobile

Kinetyka Tesli wykrada się zwyczajowemu określeniu „szybkiego samochodu”

Uwielbiam uczucie przełamywania bezwładności masy przez moc silnika. Mały wysokoobrotowiec, doładowana dwulitrówka, duży dwunastocylindrowiec – co silnik, to inny sposób na przyspieszanie. Raz płynnie, raz brutalnie, raz stopniowo ze skokowym narastaniem napięcia. Zawsze jednak to samo wrażenie – im więcej obrotów, tym więcej emocji. Narastanie dźwięku, zmiana biegu i znowu to samo. Przyjemność, której mogę się oddawać godzinami bez konkretnego celu.

Przypadła mi do gustu wiertarkowatość F430, brutalność Gallardo, odrzutowość 911 Turbo i monumentalność GT-Ra. Polubiłem elastyczność Corvetty i zakochałem się w bezpośredniości R8. Każdy inny, niepowtarzalny, nie pozbawiony wad. Aż przyszła ona – nie do końca poważna, praktycznie irracjonalna, teoretycznie pozbawiona przymiotów fajnego samochodu. Tesla.

Nie do końca wiem, jak działa, kto wpadł na pomysł jej stworzenia, nie znam nawet czasów przyspieszeń, ale to, co się dzieje za kierownicą tego auta, jest przerażająco nienormalne. Kinetyka Tesli wykrada się zwyczajowemu określeniu „szybkiego samochodu”, nie przypomina niczego, czym do tej pory jeździłem. Nie przypomina nawet samochodu… Przerosła moje najśmielsze oczekiwania. Przed pierwszą przejażdżką czytałem o niej w prasie motoryzacyjnej, potem pierwsze ustne relacje w Klubie, że szybka, że nietypowa. Ale dopóki nie usiadłem za kierownicą i wcisnąłem prawy pedał (bo przecież nie gazu…), nic nie było w stanie przygotować mnie na te doznania.

Przyspieszenie Tesli najlepiej charakteryzują dwa słowa: bezkresność i cyfrowość. Bezkresność, bo niezależnie od obrotów cały czas ciągnie tak samo, tak samo intensywnie i w żadnym zakresie nie traci momentu – na dole i u góry. Silnik spalinowy żyje, na początku zbiera siły, aby wybuchnąć wulkanem energii i na koniec przekracza poziom, powyżej którego traci wigor. Elektryczny silnik w Tesli bardziej przypomina odkurzacz niż jednostkę napędową supersamochodu. Nawet brzmi podobnie… Stąd cyfrowość.

Szczerze, nie wiem, co sądzić o tym aucie. Jest horrendalnie szybkie, zawsze gotowe do wyciśnięcia z siebie więcej niż inne supersamochody, ale nie budzi we mnie takich emocji jak benzynowce. Dla mnie jest maszyną perfekcyjną, wręcz syntetyczną, a supersamochód nigdy nią nie jest. Fascynuje mnie jednak z jednego powodu. Kiedyś jako dzieciak zastanawiałem się, do jakiej najwyższej „jakości” przyspieszeń dojdzie motoryzacja w toku ewolucji samochodów. Teraz już wiem. Osiągnęła ją Tesla. Przyspiesza absolutnie. W jej przyspieszaniu nie da się niczego poprawić.

Tomek / Klubowicz Supercar Club Poland

Powrót

Wszechmocny

Porsche stworzyło w najnowszym 911 Turbo silnik absolutnie elastyczny i bez turbodziury

Niemcy potrafią zrobić coś z niczego…

Przyglądając się krzywej momentu nowego silnika 3.8 z bezpośrednim wtryskiem w 911 Turbo – rosnącej od wolnych obrotów niemal pionowo do 700 Nm już przy 1.950 rpm i dalej płaskiej jak stół – wpadam niezmiennie w osłupienie. To przecież niemożliwe, moment nie bierze się z niczego.

Porsche nie tylko stworzyło silnik absolutnie elastyczny (miłośnicy diesli, możecie nie czytać dalej…), ale i wyeliminowało główny skutek uboczny doładowania, czyli turbodziurę. Osiągnęło to pozornie łamiąc fundamentalne prawo fizyki. I to maksymalnie prostym trikiem, o którym czytaliśmy w podręczniku do fizyki dla klasy siódmej.

Technologia VTG (Variable Turbine Geometry), czyli zmiennej geometrii łopatek lub dokładniej – zmiennej geometrii kanałów dolotowych spalin – znana jest już od dawna i wykorzystuje się ją w turbodieslach. W obudowie wirnika sprężarki znajdują się prowadnice o kształcie mini łopatek, które strumieniują napływające z cylindrów gazy spalinowe. W zależności od ilości napływających spalin zmieniają swoje ułożenie, zwiększając lub zmniejszając kąt natarcia gazu na łopatki turbiny, maksymalizując działającą na nie siłę ciśnienia gazu.

Typową przypadłością silników benzynowych z dużymi turbinami jest brak momentu przy niskich obrotach. Wiadomo, turbina ma swoją bezwładność i wymaga sporej ilości spalin, aby zacząć sprężać powietrze w dolocie. A bez obrotów nie ma spalin, stąd znany z mocnodoładowanych aut scenariusz – wypadasz poza obroty ładowania, gaz w podłodze, ale nic się nie dzieje i czekasz, czekasz, czekasz na odbudowanie obrotów lub redukujesz bieg.

Rozwiązaniem okazało się… ograniczenie przepływu spalin na łopatki turbiny. To proste, zmniejszając objętość przepływających spalin zwiększa się ich ciśnienie, czyli de facto siła, z jaką napadają na łopatki – jak w strzykawce. Powodujące to prowadnice ustawiają się dodatkowo pod kątem 90 stopni do powierzchni łopatek wirnika, a wtedy wypadkowa siła jest największa. W ten sposób moment wstaje praktycznie od jałowych obrotów.

Wraz ze wzrostem obrotów spalin jest coraz więcej i mają coraz większą energię kinetyczną. Wtedy kanały stopniowo otwierają się coraz szerzej, pozwalając na przedostanie się do wirnika większej ilości spalin, co zwiększa siłę działania turbiny. Ciśnienie sprężanego powietrza rośnie aż do krytycznego poziomu (w 911 Turbo jest to 0,9 bara) i wtedy ponownie kanały ograniczają przepływ spalin, działając jak tradycyjny wastegate.

Dlaczego dopiero teraz przeniesiono technologię VTG do silników benzynowych? Z powodu ciepła. W silniku benzynowym temperatura spalin na wysokości turbosprężarki może sięgać 950 stopni. Aluminium topi się przy 660 stopniach, magnez przy 650 stopniach. A materiały, z których wykonana jest turbina, powinny być jak najlżejsze. Rozwiązaniem jest tytan, ale ten z kolei jest za drogi w masowej produkcji. W efekcie Porsche sięgnęło po dwie turbosprężarki BorgWarnera, do produkcji których wykorzystano materiały, które – jak twierdzi producent –wytwarzane są w kosmosie…

Na co się to przekłada w praktyce? Silnik najnowszego 911 Turbo jest w każdym aspekcie idealny – ma morze momentu na dole i świetna gorę. Ma tak dużo momentu, że wręcz czuć, że samo odetkanie wydechu i remap uwolnią z niego lekko 100 koni. Reaguje na każde drgnięcie prawej stopy niczym najlepszy silnik wolnossący. Zresztą co tu dużo mówić: 0-100 km/h w 3,4 s i 60-100 km/h w 1 sekundę (słownie: jedną sekundę). Jakieś pytania?

Kamil / Supercar Club Poland

Powrót

Świat według Lambo

Jak Nie ważne czy znasz się na motoryzacji, ten samochód nie pozostawi Cię obojętnym

Było to gdzieś na Placu Trzech Krzyży. W szaro-betonowym krajobrazie pojawił się jaskrawy punkt – pomarańczowe Lamborghini Gallardo. Równie absurdalne i egzotyczne w tej scenerii co palma na pobliskim rondzie. Odcinający się od warszawskiej rzeczywistości jak katedra Św. Patryka na Manhattanie, zabawny i zachwycający obrazek, który ściągnął uwagę absolutnie wszystkich.

Nie ważne czy znasz się na motoryzacji, ten samochód nie pozostawi Cię obojętnym. Nikogo nie pozostawia. Jak nic innego na czterech kołach zachwyca wyglądem i dźwiękiem, budzi skrajne emocje od podziwu po zazdrość. Pojawiając się w nim na ulicy w ciągu jednego dnia znajdziesz się na większej liczbie zdjęć niż przez resztę swojego życia.

Czy jest przez to tandetny? Hmm… Jak humor Monty Pythona czy sztuczny biust Pameli nabiera sensu w groteskowości. I takie właśnie jest Gallardo – przerysowane, ale w przemyślany sposób. Przede wszystkim ma robić wrażenie, ogromne wrażenie. A przy okazji świetnie się prowadzić. Łącząc włoskie i niemieckie geny, robi to fantastycznie, zachwycając każdego, kto ma okazję spróbować. Jest przy tym bardzo, bardzo szybki, ale dynamiką wściekłego byka – inną niż zwinność i lekkość ogiera Ferrari, poruszającego się z turniejową gracją.

Każdy dzień w Lambo jest po prostu niezapomniany. Cieszysz się bez powodu, pozdrawiasz kiwających przechodniów na pasach, w tunelu opuszczasz obie szyby i wyłączasz radio, a na drogę do celu przewidujesz dodatkowe kilometry, żeby ponapawać się jednym z najwspanialszych doświadczeń motoryzacji – jazdą Lamborghini. To absurdalne i czujesz to. Ale jesteś szczęśliwy.

Marcin / Klubowicz Supercar Club Poland

Powrót

Przyfasolił

Atkinson - nawet znając na wylot swój samochód - musiał uznać się za pokonanego

Przykre wieści napływają do nas z Wielkiej Brytanii. Rowan Atkinson, szerzej znany jako Jaś Fasola, 4 sierpnia br. rozkwasił swojego McLarena F1 – jeden z najbardziej unikalnych supersamochodów świata.

Nie wiadomo, z jakiego powodu stracił kontrolę nad maszyną (obstawiam za duży but w zakręcie na mokrym), pewne jest jednak, że po kilku obrotach wylądował w rowie uderzając w znak i przydrożne drzewka. Świadkowie twierdzą, że auto zaczęło się palić, ale udało się je ugasić. Rowanowi nic groźnego się nie stało, wyszedł z tego z drobnymi obrażeniami.

Atkinson – od zawsze wielki pasjonat motoryzacji – kupił jednego ze 106 wyprodukowanych McLarenów F1 po sukcesie kinowej wersji filmu „Jaś Fasola”, za który zainkasował 11 milionów funtów. Auto było wówczas warte ok. 600 tysięcy funtów. W 1999 roku miał nim niedużą stłuczkę – wjechał w tył innego samochodu. Nikomu nic się nie stało a uszkodzenia F1 były niegroźne, niemniej naprawa unikalnego samochodu kosztowała 100 tysięcy funtów. Dziś jego F1 wart byłby znacznie ponad milion funtów. Właśnie, byłby…

F1 to prawdziwy hardcore – nie ma żadnych systemów elektronicznych czy wspomagań. Nawet kierownica i hamulce nie są wspomagane. Ważąc 1120 kg i mając 627 KM stanowi najwyższe wyzwanie dla kierowcy. Atkinson – mimo komicznego wyglądu – jest świetnym kierowcą, ściga się m.in. w pucharze Aston Martina. I naprawdę zna się na samochodach – czytałem kilka jego testów i recenzji i jestem pod autentycznym wrażeniem jego wiedzy i czucia tematu. Mimo to, nawet znając na wylot swój samochód, którym jeździ od kilkunastu lat, musiał uznać się za pokonanego.

Mam nadzieję, że ten egzemplarz F1 uda się odbudować.

Kamil / Supercar Club Poland

Powrót

Bezpośredni typ

Silnik V8 ma tę cechę najlepszych jednostek, że bardzo angażuje kierowcę

Jeden z naszych komentatorów pytał o silniki FSI z Audi. Oto więc i garść informacji na ich temat.

Od zawsze konstruktorzy silników spalinowych stali przed dylematem – większa moc czy mniej paliwa. Do czasu rewolucji dokonanej przez Audi i bezpośredni wtrysk stosowany w silnikach FSI, który jest największym przełomem w inżynierii silnikowej od czasu zastąpienia gaźników wtryskiem pośrednim – pozwala zużywać ok. 15% mniej benzyny przy lepszych osiągach niż porównywalne silniki z tradycyjnym wtryskiem.

Jest to możliwe dzięki dwóm trybom pracy takiego silnika.

Tryb niskich osiągów

Przy niepełnym obciążeniu gęsta mieszanka trafia tylko w okolicę świecy zapłonowej, zaś pozostałą część cylindra wypełnia uboga mieszanka składająca się głównie z powietrza. Eliminuje to konieczność działania przepustnicy, czyli nieprecyzyjnego ogranicznika ilości mieszanki. Pozwala także znacznie ochłodzić proces spalania, jako że „chmura” wokół gęstej mieszanki pełni rolę izolatora spalanego paliwa od ścianek cylindra. W trybie niepełnego obciążenia paliwo jest wtryskiwane w suwie sprężania i rozprowadzane przez zasysane powietrze, które dzięki przymknięciu zaworów dolotowych i specjalnemu kształtowi denka tłoka wytwarza efekt zawirowania, rozprowadzający ubogą mieszankę „wokół” cylindra, pozostawiając miejsce na bogatą mieszankę wokół świecy. W efekcie mniejsza dawka paliwa spala się efektywniej i przy niższej temperaturze.

Tryb wysokich osiągów

W trybie pełnego obciążenia paliwo jest wtryskiwane w suwie ssania przy szeroko otwartych zaworach, co rozprowadza je równomiernie po całym cylindrze, zwiększając wydajność i moc uzyskiwaną z tej samej ilości paliwa. Ciśnienie wtrysku sięga wówczas 110 barów, czyli jest 25-krotnie wyższe niż przy tradycyjnym wtrysku i zapewnia najlepsze możliwe rozproszenie paliwa w komorze spalania. Ogranicza to także tendencje do spalania stukowego, dzięki czemu stopień sprężania może być wyższy niż w silnikach z konwencjonalnym wtryskiem.

Wymaga to zaawansowanego układu wtryskowego typu common-rail z indywidualnie sterowanymi wtryskiwaczami i osobnymi pompami paliwa dla każdego z cylindrów, które dozują paliwo z dokładnością do jednej tysięcznej sekundy, oraz zmiennej geometrii dolotu, który w trybie wysokich osiągów jest krótki, umożliwiając zassanie większej masy powietrza w krótszym czasie a przy niskim obciążeniu wydłuża się, zwiększając moment obrotowy.

W efekcie silniki FSI są nie tylko ekonomiczniejsze i mocniejsze, ale także wytwarzają wyższe wartości momentu i mocy przy tych samych obrotach, co w praktyce przekłada się na te same osiągi przy niższych obrotach i jednocześnie więcej mocy w górnych obrotach i – co jest doskonale wyczuwalne dla kierowcy – lepszą (fenomenalną!) reakcję na gaz w całym zakresie obrotów.

Rodzina widlastych silników Audi składa się z 3.2 V6, 4.2 V8 i 5.2 V10. Cechą charakterystyczna wszystkich jest kąt 90 stopni między rzędami cylindrów i odstęp 90 mm między cylindrami w rzędzie.

4.2 FSI występuje w wersji komfortowej 350 KM (m.in. Audi Q7) oraz zdecydowanie bardziej interesującej nas wersji wysokoobrotowej 420 KM z R8 i RS4. Ma rozrząd i przyległości napędzany łańcuchem, zmienne fazy rozrządu zarówno po stronie dolotu, jak i wydechu i sterowany jest przepustnicą drive-by-wire. Blok silnika o zamkniętej konstrukcji jest wytrzymalszy. Koło zamachowe jest dwumasowe, aby pochłaniać dodatkowe wibracje pojawiające się przy wysokich obrotach. Tłoki są kute. Silnik ma dodatkową chłodnicę oleju a miska olejowa system przegród i klapek zamykających się i otwierających w zależności od przeciążeń tak, aby przy przeciążeniach bocznych wymuszać przepływ oleju w kierunku przeciwnym do przeciążenia, dzięki czemu pod smokiem ssącym nigdy nie pojawia się powietrze; system jest w stanie zapewniać pełne ciśnienie oleju do przeciążeń sięgających 1,4 G. Kolektor wydechowy sportowego typu z osobnymi rurami dla każdego cylindra aż do miejsca zejścia się wszystkich rur zapewnia lepszą separację i przepływ spalin.

Jak to wszystko działa w praktyce? R8 jest bajecznie responsywne (w polszczyźnie brak odpowiednika dla angielskiego słowa responsive) – niezwykle szybko reaguje na gaz i wkręca się na obroty. Ma bardzo odmienne zachowanie przy niedużym gazie (płynne, komfortowe) i przy bucie w podłodze (agresywne). W efekcie R8 genialnie prowadzi się gazem, czyli reaguje na dociążanie i odciążanie osi poprzez dodawanie i odejmowanie gazu, co świetnie przygotowuje skręcanie lub stabilizuje auto. Silnik V8 ma tę cechę najlepszych jednostek, że bardzo angażuje kierowcę w proces kierowania – jadąc nim chcesz być stale świadomy obrotów, dbać o ich właściwy poziom, pracować biegami i dobierać precyzyjnie gaz do potrzeb. Jest absolutnym przeciwieństwem turbiaków, w których moc i moment pojawiają się z nikąd i wyłączają kierowcę z myślenia o gazie – dając wszystko na tacy. Ale o tym już będzie osobny artykulik.

Kamil / Supercar Club Poland

Powrót

Godzilla kontra Hedora

W głowie kierowcy Nissana GT-R toczy się nieustanna walka dobra ze złem

Widzieliście tę część, w której Godzilla walczy z potworem zrodzonym z industrialnych zanieczyszczeń? Miałem wtedy nie więcej niż dziesięć lat i pamiętam, że po seansie nie przespałem ze strachu dwóch nocy. Od tego czasu Hedora, bo tak nazywał się ów potwór, była dla mnie wcieleniem zła.

Wstępując do Klubu, dostałem (Misiu, doceniam Twą mądrość) zalecenie, aby przygodę z flotą rozpocząć od aut wolnossących, w pierwszej kolejności Vettki i R8, następnie klasyków gatunku Ferrari i Lamborghini i dopiero wtedy wsiąść do doładowanych AWD. Tak też zrobiłem i zostawiłem sobie na deser Nissana GT-R. Teraz wiem, że czarna strona mocy nie jedno ma imię i również pochodzi z Japonii.

GT-R to dziwny samochód. Z jednej strony napompowane nadwozie, agresywne spojrzenie świateł, wręcz kreskówkowy wygląd i deska rozdzielcza a’la Play Station. Z drugiej wygoda, praktyczność, akceptowalny bagażnik i wrażenie „normalnego” samochodu. Przynajmniej tak długo, aż nie nadejdzie pierwszy zakręt… Przeciążenia generowane przez ten samochód są nieporównywalne z żadnym pojazdem, z jakim zetknąłem się w ruchu lądowym. Auto sprawia wrażenie przymurowanego do drogi i nawet kiedy mam poczucie, że już dawno przegiąłem, to dalej daje radę. Doznania te wkraczają w obszary fizycznego bólu, a zerknięcie na prędkościomierz po wyjściu z zakrętu potrafi autentycznie przestraszyć.

Zaskakujące w tym wszystkim jest to, że w każdej chwili możesz odpuścić i przemieszczać się komforcie zwykłego samochodu. Do tyłu wsadzisz bezproblemowo dwa foteliki, dźwięk silnika nie przeszkadza w jeździe, a po załączeniu radia z całkiem niezłym nagłośnieniem nie usłyszysz z zewnątrz już nic. Co więcej, nic nie ogranicza widoczności do tyłu, więc GT-R to jedyny samochód z klubowego garażu, w którym nie boję się parkować w mieście. Jeżeli jest coś, co mnie denerwuje, to nagrzewający się tunel środkowy, który po ostrzejszej jeździe potrafi tak podnieść temperaturę we wnętrzu auta, że jazda bez załączonej klimy jest niemożliwa.

W głowie kierowcy Nissana GT-R toczy się nieustanna walka dobra ze złem – jak w Godzilla kontra Hedora. Wiesz, że masz pasażerów na pokładzie lub w garniturze udajesz się na spotkanie biznesowe, ale każdy zakręt, każde rondo, każdy start ze świateł kusi, aby wykorzystać nieograniczony potencjał tego samochodu. Zachwyca mnie i zauważam, że coraz częściej wolę być po ciemnej stronie mocy.

Krzysiek / Klubowicz Supercar Club Poland

Powrót

Lista postów