Edycja 1950 Mille Miglia to koszmar mgły, deszczu, półmroku, śliskich dróg i wypadków. To krajobraz usiany wrakami Ferrari. Lecz gdy zwycięska błękitna berlinetta 195 S z numerem startowym 724 minęła metę w Brescii, wysiadł z niej 22-letni młodzieniec nienagannie odziany w koszulę, krawat i dwurzędówkę. Jeszcze przed chwilą rywalizował z całą grupą zawodników Grand Prix.Teraz był już w roli ambasadora własnej marki. Prezentował to, czemu cała rodzina zawdzięczała sławę, prestiż i majątek.
Giannino Marzotto był piątym z ośmiorga rodzeństwa. Osiadły w Valdagno pod Vicenzą ród od pokoleń rozwijał przemysł włókienniczy. W założonej w roku 1836 przędzalni wełny już w 4 lata później chodziło 80 krosien. Ojciec Giannina i jego braci powiększył firmę do rozmiarów koncernu słynnego w Londynie i Nowym Jorku, a produkcję wytwornych tkanin uzupełnił o eleganckie męskie ubiory. Wzniósł nawet miasteczko socjalne dla załogi wraz z letnią kolonią w Dolomitach. Wybiegając w przyszłość, w niedawnych czasach przedsiębiorstwo przejęło markę Hugo Boss, a następnie Valentino Fashion Group.
Kwartet
Synowie smak motoryzacji poznali tuż po wojnie, podbierając szoferowi rodzinną limuzynę na podjeździe okazałej willi w Valdagno. Wkrótce ścigali się amatorsko Lanciami Aprilia, by szybko zmienić je na pierwsze Ferrari, kupowane bezpośrednio u Enza w Maranello. Jak opisał ich Commendatore Ferrari? Najstarszy Vittorio był solidny i bezpieczny; umiał dojeżdżać do mety. Giannino – niezwykle szybki, twardy, a przy tym chłodny, bystry i inteligentny. Byłby świetnym zawodowcem, być może mistrzem. Paolo to muszkieter kierownicy. Fantazja i zuchwałość, lecz przy tym zawziętość… i dojrzała znajomość samochodów. Umberto jeździł dla hobby, z pańską elegancją.
Bracia Marzotto startowali w wyścigach drogowych i górskich oraz (rzadziej) torowych w latach 1948-55. Uniknęli poważnych wypadków, wyszumieli się i wrócili do kariery w przemyśle wełnianym. Ich specjalnością był rozgrywany w górach Triveneto, czyli „na własnym terenie”, Coppa d’Oro delle Dolomiti, który Giannino wygrał w roku 1950, a Paolo w latach 1952 i 53. Ale jak nie wspomnieć, że Vittorio triumfował w czerwcu 1952 r. w Grand Prix Monaco i przyjechał drugi w Mille Miglia 1954? Że Paolo był Mistrzem Włoch w kategorii Sport w roku 1952, w którym zwyciężył w Giro di Sicilia? A wraz z Giannino zajął na Ferrari piąte miejsce w zdominowanej przez Jaguary edycji 1953 Le Mans.
Inteligentnie odważny
Giannino wyróżnił się najbardziej. W roku 1953 po raz drugi wygrał Mille Miglia. Pogoda dopisała, więc prędkości były bardzo wysokie. Na dystansie 1512 km, jadąc zwykłymi drogami z Brescii do Rzymu i inną trasą z powrotem, bez zmiany i bez przerwy, uzyskał średnią 142 km/h. Za kierownicę spidera (Ferrari 340 America) na koszulę i krawat założył pulower, ale dwurzędówkę wiózł w bagażniku – specjalnie na metę. „Wyścig, to stuprocentowa koncentracja” – komentował.- „Nic nie powinno przeszkadzać. Kombinezonów nie lubię; na co dzień przywykłem do koszuli, krawata, marynarki. W nich czuję się sobą i nic mnie nie rozprasza.”
Prędkość Giannino zawsze określał w metrach na sekundę. Argumentował, że to wiąże się bezpośrednio z widzeniem drogi, refleksem, decyzjami w technice jazdy i ze świadomością konsekwencji. „Kilometry na godzinę? Z żadną prędkością nie jadę przez całą godzinę.”
W sumie wziął udział w 18 wyścigach. Osiem z nich wygrał. Z ośmiu odpadł, za każdym razem będąc na prowadzeniu. Wybitny kierowca w wyścigach drogowych, amator mierzący się z mistrzami formatu światowego, mówił o sobie: „Talent musiał w tym być, bo nie zdążyłem poprzeć go pracą. Wycofałem się, zanim nabrałem doświadczenia. Wezwała mnie kariera przedsiębiorcy, moje główne powołanie.”
Aforysta
Z biegiem lat Giannino wyrósł na najbarwniejszego z braci. Wytrawny biznesmen, pomysłodawca i inwestor sieci Jolly Hotels, koneser życia, żeglarz, pilot samolotów, pianista, alpinista, autor wspomnień i książki kucharskiej. W wywiadach umiał błysnąć celną, lapidarną myślą. „Co jest szczęściem? Intensywność. Nieszczęściem? Nuda. Znaczenie zwycięstwa? Ja ścigam się dla przyjemności. Zwycięstwo ją kończy. Szybkość? Jak wspinaczka wysokogórska – daje poczucie odpowiedzialnej samotności. Strach? Wyścig, to napięcie, a ono wyklucza strach. Jest pełnym refleksu opanowaniem. Odwaga? Nie znam jej. Znam kalkulację ryzyka. Dochodzenie do granicy; balansowanie tak, by nie spaść. Kim jest mistrz? Gdy pokonasz ten zakręt 99 km/h, będziesz miernotą. Jeśli spróbujesz 101, będziesz trupem. Mistrz nie jest ani miernotą, ani trupem. Rywalizacja z braćmi? Potwornie zacięta, dopóki trwa walka na trasie. Gdy mam defekt i odpadam, zastępuje ją straszna obawa o nich. Latać jest trudniej, niż jeździć szybko? [Giannino jako pilot wylatał ponad 4 tys. godzin małymi i średnimi samolotami]. Nie – znacznie łatwiej. Latanie, to zbiór rygorów, procedur, reguł. Za kierownicą musisz sam wypracować swoje rygory – tym, jak postrzegasz relację maszyny do drogi i siebie do maszyny. Sam musisz dojść do tego, co ujdzie, a co nie.
A kim jest kobieta? „Demonem, bez którego życie byłoby piekłem.”