Jeśli wpiszecie w wyszukiwarkę „najbardziej kultowy samochód w historii kina”, jedną z pierwszych odpowiedzi będzie Ford Mustang z filmu „Bullitt”. Nic dziwnego. Scena pościgu ulicami San Francisco to absolutny klasyk, który widział każdy fan motoryzacji, a auto na równi z aktorem gra tam pierwszoplanową rolę. Choć nie zamierzamy powtarzać filmowych skoków samochodem, postanowiliśmy sprawdzić nowe wcielenie Mustanga Bullitta.
„Bullitt” to kryminał z 1968 roku. W tytułową rolę wciela się Steve McQueen – gwiazdor Hollywood lat 60. i 70. Detektyw Frank Bullitt rozwiązuje zagadkę zabójstwa świadka koronnego, którego miał chronić. Jako prawdziwy twardziel bierze sprawy w swoje ręce, czym robi sobie wrogów w mafii i policji. Film zdobył Oscara w kategorii montażu, ale nie wspominalibyśmy go dziś, gdyby nie jedna, 10-minutowa scena, przez którą przeszedł do historii kina.
Najsłynniejszy pościg w historii
Szalony pościg z Mustangiem w roli głównej znacząco podniósł jego notowania jako auta sportowego. Ford z detektywem za kierownicą dotrzymuje kroku czarnym charakterom w Dodge’u Chargerze, jednym z najpotężniejszych muscle carów tamtych czasów. Mimo znacznie większych budżetów, do dziś nikt nie nagrał słynniejszego pościgu. Brak tam efektownych ujęć z drona, wybuchów, czy dziesiątek zniszczonych aut. Są skoki po nachylonych ulicach San Francisco, długie poślizgi, pisk opon, ryk V8 i… masa wpadek. Auta pomiędzy ujęciami doznają „cudownych” napraw blacharsko-lakierniczych, parę razy wyprzedzają tego samego Garbusa, a ścigany samochód gubi w sumie więcej kołpaków, niż ma kół. Na szczęście kompletnie nie zwracamy na to uwagi, pochłonięci akcją. Scenę kończy eksplozja spowodowana zepchnięciem Dodge’a na stację benzynową klasycznym manewrem amerykańskiego policjanta. Wiarygodności tej historii dodaje fakt, że Steve McQueen poza aktorstwem był aktywnym kierowcą wyścigowym. Miał imponującą kolekcję aut i odnosił sukcesy na torze. Większość ujęć pościgu nagrano bez udziału kaskaderów.
Oryginalny Bullitt to ciemnozielony GT Fastback 390 z rocznika 1968. Miał silnik pojemności 6,2 i moc 325 koni mechanicznych. Do realizacji filmu wykorzystano kilka egzemplarzy Mustanga, udostępnionych przez Forda w celach promocyjnych. Gdyby nie marketing, 50 KM mocniejszy Charger R/T 440 Magnum najprawdopodobniej zostawiłby go w tyle. Historię piszą zwycięzcy i Mustang stał się ikoną auta dla twardziela. Pięćdziesiąt lat od premiery kultowego filmu to idealna okazja, by odświeżyć legendę limitowaną edycją.
Nowoczesne wcielenie
Nowy Ford Mustang Bullitt także powstał na bazie jedynej słusznej odmiany GT. Wolnossące, 5-litrowe V8 dostało dodatkowe 10 koni mechanicznych i ma ich w sumie 460. Jak przystało na wersję dedykowaną dla prawdziwych kierowców, skrzynia manualna to jedyna dostępna przekładnia.
Nowy Bullitt daje podczas jazdy męskie, mechaniczne odczucia. Oczywiście czasy aut bez wspomagania minęły bezpowrotnie, ale dźwignia skrzyni biegów zakończona okrągłą, białą gałką, załącza poszczególne przełożenia z przyjemnym kliknięciem i precyzją godną samochodów wyczynowych. O ścieżkę dźwiękową dba aktywny układ wydechowy z elementami z Shelby GT350. Naprawdę donośny. Amerykańskie V8 z krzyżowym wałem korbowym dają charakterystyczny bulgot. Osiągi oceniamy jako adekwatne do mocy – gdy znajdzie przyczepność, zostawia w tyle wszystko, co nie jest supersamochodem.
Nawet powolne toczenie się Mustangiem daje dużo satysfakcji ze względu na dźwięk silnika i pozytywne reakcje przechodniów. Jednak gdy wciśniemy gaz do dechy i opanujemy uciekający tył, usztywnione zawieszenie zaskakuje stabilnością oraz wręcz europejskim prowadzeniem. Układ kierowniczy jest precyzyjny i dobrze daje znać, co dzieje się z kołami. Oczywiście nie jest to torowe Porsche, ale Mustang Bullitt prowadzi się jak stuprocentowe auto sportowe, zapewniając jednocześnie wystarczający komfort jazdy.
Co odróżnia go wizualnie od Mustanga GT? Grill pozbawiony galopującego konia, subtelne metalowe obramowania atrapy i bocznych szyb, 19-calowe alufelgi z klasycznym wzorem oraz napis Bullitt po środku celownika na tylnej blendzie. W środku to samo logo znajdziemy na kierownicy. Tabliczka na kokpicie i jedyna w swoim rodzaju biała kula w miejscu gałki zmiany biegów podkreślają wyjątkowość limitowanej edycji. By trafić w gusta twardzieli z XXI wieku, dane wyświetlają elektroniczne wskaźniki ze specjalną grafiką, a wnętrze łącznie z kokpitem i drzwiami obszyto miękką skórą. Gdy wyłączymy torowy tryb wydechu, możemy posłuchać systemu audio od Bang&Olufsen.
Wbrew regułom, nasz Bullitt nie jest w klasycznym malowaniu „Dark Highland Green”, a drugim z oferowanych – „Shadow Black”. To również analogia do filmu, w którym przeciwnik detektywa uciekał przed nim czarnym Dodge’m. Czarne, muskularne nadwozie pozbawione oznaczeń, bardziej pasuje w tym wydaniu dla czarnego charakteru niż policjanta twardziela.
Być jak Steve McQueen
Bullitt to najlepszy Mustang, jakim jeździliśmy do tej pory, dlatego bezsprzecznie zasłużył na dołączenie do naszej floty. To nie tylko nowoczesne wcielenie legendy, ale przede wszystkim samochód zgodny z naszą filozofią: dostarcza mnóstwo przyjemności z jazdy. Mimo niepozornej kolorystyki, mocno przyciąga uwagę i wywołuje dużo kciuków w górę.
Czy Steve McQueen chętnie wsiadłby za jego kierownicę? Naszym zdaniem: TAK! A kto by nie chciał być jak Steve McQueen?
Witamy w Klubie!