Klasyczny start do wyścigu 24 H Le Mans utrzymał się kilkadziesiąt lat. Strzał, sprint do samochodu, skok za kierownicę… Tradycję tę zmienił – i słusznie! – jeden z największych asów w historii francuskiego wyścigu długodystansowego.
Minimum sprintu, maksimum maratonu
Nawet laicy wiedzą, jak kiedyś wyglądało rozpoczęcie 24-godzinnego wyścigu w Le Mans. W czerwcową sobotę, celowo bliską przesilenia letniego, by noc była możliwie krótka, punktualnie o godzinie 16:00 samochody ustawiano w rybią łuskę po prawej stronie toru. Naprzeciw nich, po drugiej stronie, kierowcy w pozycji „gotów!” Na sygnał startera przebiegali krótkim sprintem jezdnię, wskakiwali do aut, uruchamiali silniki i ruszali na trasę.
W Le Mans startowało więcej aut niż w wyścigach Grand Prix. Było bezpieczniej, jeśli w chwili startu nie zajmowały one całej szerokości toru. Gdyby któryś z pierwszych nie ruszył, co się zdarzało, ruszający z dalszych pozycji, już rozpędzeni w peletonie, mogliby wpaść na marudera. W Formule 1 dochodziło do takich wypadków na starcie. Nawet śmiertelnych…
Natomiast bieg do aut, rywalizacja o to, kto pierwszy uruchomi silnik, wrzuci bieg i wyjedzie na tor, były czystym widowiskiem. Pięć lub dziesięć sekund różnicy nie miało znaczenia przy całodobowej walce, z postojami na tankowanie, zmianę kierowców, kół i świec, z – nierzadko – wielominutowymi naprawami usterek.
Niemniej, klasyczny start Le Mans, stosowany od 1925 r., był wyścigiem w wyścigu. Czterokrotny zwycięzca, belgijski gentleman driver Olivier Gendebien, otrzymał od Enzo Ferrariego przydomek „wiewiórka z Ardenów” właśnie ze względu na to, jak zwinnie wskakiwał na miejsce kierowcy przez burtę samochodu. A Porsche do dziś podkreśla, że stacyjka po lewej stronie jest pamiątką po czasach, gdy zawodnik w Le Mans opadając na fotel już pakował kluczyk od strony, z której przybiegł, jednocześnie sięgając prawą ręką do lewarka. (Alfa Romeo 33 miała to samo, tylko dyskretniej – producent nie chwalił się tym w każdym folderze).
Świat się zmienia
Start typu Le Mans, przyjęty także w innych wyścigach w kilku krajach, miał dość nieoczekiwany kres. W edycji 1969 Jacky Ickx ostentacyjnie zbojkotował tradycję. Gdy inni ruszyli biegiem, on spokojnie podszedł do samochodu, wsiadł, starannie zapiął pasy i jako ostatni wyjechał na trasę.
Belgijski kierowca chciał w ten sposób przekazać organizatorom konkretny sygnał. Zrobił to skutecznie. „Ci, którzy w biegu wskakiwali do auta, ruszali nie zapinając pasów” – wspomina.- „To było niepotrzebne ryzyko. Co prawda pasów używaliśmy od względnie niedawna, ale od kiedy były, bardzo się przydawały.”
Gdy Ickx demonstracyjnie zignorował pośpieszny start, mógł myśleć o tym, że rok wcześniej inny Belg, Willy Mairesse, został poważnie ranny w Le Mans w wypadku spowodowanym przez źle domknięte drzwiczki w Fordzie GT40. Nie przewidywał natomiast, że mimowolnie wieszczył tragedię: w parę minut po jego powolnym starcie, Brytyjczyk John Woolfe zabił się przy Białym Domku. Podczas kraksy wypadł ze swego Porsche 917 z powodu nie zapiętych pasów…
Organizatorzy Le Mans prawidłowo ocenili gest Ickxa. Zrozumieli, że zmieniły się czasy, samochody i obyczaje. Że procedura startowa z połowy lat 20. przestała być adekwatna. Że jest tylko konwencją, nie wnoszącą nic do rywalizacji na torze. W edycji 1970 wprowadzili rozwiązania przejściowe: samochody ustawiano bez zmian, lecz kierowcy już w nich siedzieli, zapięci i z włączonymi silnikami. Jednak od roku 1971 do historii przeszła także „rybia łuska”: auta ruszały z nitki toru, w formie startu lotnego.
Początek epopei
No, a Jacky Ickx? Na starcie edycji 1969 poświęcił pół minuty, by zmienić na zawsze oblicze wyścigu w Le Mans. W następnych godzinach zostawił za sobą wszystkich, którzy szybciej ruszyli, a w końcowej fazie stoczył dramatyczny pojedynek z Hansem Herrmannem. Porsche 908 Niemca miało problemy z hamulcami, Ford GT40 Belga – z układem wydechowym. Napięcie zespołów i publiczności trwało do samego końca. Na ostatnim okrążeniu, na prostej Hunaudières Ickx celowo oddał prowadzenie, podciągnął w śladzie aerodynamicznym rywala, pokonał go brawurowo późnym hamowaniem do wirażu Mulsanne, po czym już do mety (w Le Mans jest nią wybicie godziny 16 w niedzielę) bronił pozycji. Wygrał przewagą 120 metrów – sensacyjnie małą w realiach tego wyścigu.
Dla Ickxa był to pierwszy triumf w Le Mans. Z biegiem lat zgromadził on 5 kolejnych, zostając najbardziej utytułowanym kierowcą w historii tej imprezy (później prymat odebrał mu Tom Kristensen; obecnie Ickx jest drugi na liście wielokrotnych zwycięzców Le Mans).