Wóz nie dla mnie

Technologicznie przeciera szlaki supermotoryzacji. Ale czy jest satysfakcjonujący w jeździe?

Czy 500-konny supersamochód wart pół miliona złotych może być dla kogoś niesatysfakcjonujący? Czy to już przejaw chorobliwej ekstrawagancji czy wręcz przeciwnie – świadomego spojrzenia na motoryzację? Klubowe doświadczenia pokazują, że nie ma aut obiektywnie nieskazitelnych, nawet w dziedzinie sportowości, gdzie – pozornie – lepszy czas na torze jednoznacznie określa miejsce w szeregu. Gdyby tak było, Nissana GT-R należałoby uznać za jeden z najwspanialszych samochodów sportowych wszechczasów, miażdżącego konkurencję na wszelkiego rodzaju wyrafinowanych próbach sprawnościowych, w tym na prymitywnym wyścigu na prostej. Maszyna wyścigowa w praktycznym nadwoziu i z wygodnymi fotelami – czego można chcieć więcej?

A jednak można. Okazuje się bowiem, że najszybszy nie musi oznaczać satysfakcjonujący. Że przyjemności z jazdy nie można zmierzyć mocą silnika, czasem na torze a nawet liczbą pochlebnych prasowych recenzji. Że dla niektórych bezwzględna skuteczność i jazda po sznurku wcale nie są spełnieniem motoryzacyjnych marzeń. Jedną z takich osób jest nasz Klubowicz Tomek, którego trafną recenzję z jazdy Toyotą GT86 można przeczytać na klubowym profilu na portalu Natemat.pl. Po publikacji materiału o oldschoolowej Toyocie odebraliśmy dziesiątki maili z Waszymi opiniami, gdzie stwierdzacie z ulgą, że nie jesteście jeszcze motoryzacyjnymi dinozaurami podzielając te same poglądy. A skoro tak, to najnowsza relacja Tomka z jazdy GT-Rem także powinna przypaść Wam do gustu:

„Na wstępie podkreślam, że moje wnioski nie będą zbyt wyrafinowane. Mam poczucie, że powinienem jeszcze pojeździć tym autem, żeby wyrobić sobie bardziej zdecydowany pogląd. Ale może wystarczy w kategoriach pierwszych wrażeń.

Widok GT-Ra jadącego na limicie po drodze publicznej to prawdopodobna etymologia przydomku „Godzilla”

Pierwsze 200 km to był swego rodzaju szok związany z kosmicznymi osiągami, których nie doświadczyłem wcześniej w żadnym aucie – na początku wręcz obawa przed wciśnięciem gazu w podłogę, a później przed przytrzymaniem go dłużej niż 1 sek. Wraz z kolejnymi kilometrami zaczął działać mechanizm dewaluacji wrażeń i nastąpiła szybka adaptacja, zacząłem na serio rozumieć ideę wykorzystania GT-Ra do codziennej jazdy. Trasa Bydgoszcz-Warszawa była tego najlepszym przykładem – nie miałem w ogóle świadomości tego, że jadę supersamochodem, a w trybie automatycznym towarzyszyło mi wręcz poczucie przesadnego komfortu. Pomiędzy tym pierwszym szokiem a końcowym zastosowaniem trasowym próbowałem pojeździć GT-Rem w sposób bardziej ambitny, po drogach, które dobrze znam zza kierownicy Imprezy a teraz Evo. I tu nabrałem przekonania, że z GT-Rem bym się chyba nie zintegrował. To jest oczywiście czysto subiektywne i w żaden sposób nie umniejsza walorów tego auta. To wóz nie dla mnie i tyle. Od razu zaatakował mnie brak poczucia tego, co się dzieje pod wielkimi dwudziestocalowymi kołami. Wrażenie zdalnego sterowania, wzmocnione jeszcze odczuwalną masą tego auta i jego ogólnymi gabarytami. To daje jednak pewien dyskomfort, nie tylko kierowcy, ale innym uczestnikom ruchu. Przez ułamek sekundy np. obserwowałem przerażoną minę kierowcy auta jadącego z naprzeciwka, kiedy na dość wąskiej drodze szybko wynurzyłem się ze szczytu wzniesienia – taki wypadający pocisk jak GT-R musi robić piorunujące wrażenie. Sami wiele razy podnosiliście, że GT-R nie jest autem na wszystkie drogi i rzeczywiście, na te najciekawsze, bardzo wąskie i kręte, a przy tym kiepskie nawierzchniowo w ogóle nie próbowałem wjeżdżać.

W „konwencjonalnej” jeździe GT-R jest bezobsługowy. Wyzwaniem staje się zapewne dopiero w rękach Hołka

Największym jednak mankamentem GT-Ra (podkreślam mocno, że wyłącznie z mojego punktu widzenia) jest brak istotnych walorów dydaktycznych. Na moim poziomie umiejetności i odwagi mogłem pakować się bezrefleksyjnie w każdy zakręt i nie doświadczać konsekwencji takiego czy innego wejścia. Owszem, czułem kiedy reaguje elektronika, a kiedy nie, ale koniec końców efekt był zawsze taki sam. W tym kontekście, po przeczytaniu wywiadu z Hołkiem w klubowym magazynie, zastanawiałem się co jego, jako zawodnika, fascynuje w GT-Rze. Po chwili refleksji znalazłem prawdopodobną odpowiedź – o ile mnie to auto nie jest w stanie niczego nauczyć, to jego już pewnie tak – musi jednak operować na takim poziomie, aby dochodzić do limitów tego auta, co jest po prostu nieosiągalne dla zwykłych śmiertelników. I tu tkwi paradoks GT-Ra. Jest to bez wątpienia motoryzacyjny fenomen, ale przy tym swoisty znak czasu – kosmiczne osiągi podane na tacy, łatwe do strawienia, czyli tak jak pisał Kamil, prawie dla każdego. Nie wiem jak dla Was, ale dla mnie nie byłoby to fascynujące na dłuższą metę. Potrzebuję auta, które wytknie mi moje błędy, a przy tym nie ukarze od razu śmiercią. Nie wiem, czy w przypadku CLK63 Black Series ten ostatni warunek będzie spełniony, ale to jest chyba następne auto z floty, z którym najchętniej zrobię pierwsze zapoznanie. Z należnym respektem oczywiście. Do GT-Ra z przyjemnością jeszcze powrócę.”

Tomek / Supercar Club Poland

Powrót

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *