Zapinam pasy, przede mną pusty pas startowy, temperatura na wyświetlaczu dochodzi do 36 stopni. Jest bardzo ciepło i chyba zanosi się na burzę… Niedobrze. Takie warunki to dla turbiaka ok. 20 KM mniej. Cóż, w dalszym ciągu zostaje ponad 500 KM, ale na dzisiejszego rywala każda liczba może być mała. Obok bowiem do wyścigu do 200 km/h ustawia się mała zielona zabaweczka – napędzana silnikiem elektrycznym Tesla. Co prawda jej 288 KM – w porównaniu z Nissanem GT-R, w którym siedzę – to prawie o połowę mniej, ale jest lżejsza, nie traci czasu na zmiany biegów i, co najważniejsze, produkuje stały moment obrotowy 400 Nm w całej skali obrotów. To będzie dopiero ciekawa konfrontacja!
GT-R
To co rzuca mnie na kolana za każdym razem, kiedy prowadzę GT-Ra, to niebywale szybka dwusprzęgłowa skrzynia. Zmiany biegów do góry odbywają się praktycznie bez utraty ciągu – nawet na wykresach telemetrii nie ma zauważalnych spadków przyrostu prędkości. Do tego wrażenie monolitu układu napędowego, całkowitej odporności na kolosalny moment obrotowy, który pochodzi z podwójnie doładowanego 3.8 V6. Reakcje napędu na polecenia kierowcy, w konsekwencji nadwozia, są natychmiastowe, idealnie wyczuwalne i niekiedy aż brutalne. W bojowych warunkach GT-R nie ma sobie równych. Tak jak nie przepadam za łopatkami, tak skrzynia w Nissanie to majstersztyk. GT-R to jedyny samochód, jaki znam, w którym nie wyobrażam sobie skrzyni ręcznej. Tu musi być hajtek.
Tesla
Ten samochód nie poddaje się prozie. Tak jak ciężko kosmonaucie opisać wrażenia z kosmosu, tak nie da się w prosty sposób oddać wrażeń z jazdy Teslą. Tego trzeba spróbować. Katalogowo nasza Tesla ma 3,7 sek do 100 km/h i wydaje się to absolutnie możliwe. Dlatego nie mam pewności, czy GT-R poradzi sobie z tym przeciwnikiem tym bardziej, że pomimo napędu tylko na tył ma naprawdę świetną trakcję i z miejsca katapultuje się z gwałtownością czterobuta. Nie pozostaje nic innego, jak sprawdzić, który jako pierwszy osiągnie 200 km/h.
Konfrontacja
Rozpędzamy się do 40 km/h – szkoda męczyć napędy – i but w podłogę. Żadnej turbodziury, żadnego szarpania, tylko eksplozja akceleracji. Nie ma co, w dziedzinie elastyczności jeszcze nikt nie wymyślił nic lepszego niż twinturbo z dużą pojemnością.
Nie zdążyłem jeszcze skonsumować do końca wrażeń z przyspieszania, kiedy skończył się drugi bieg i byłem już na trójce. Z ciekawością zerkam gdzie Tesla. Nie jest to łatwe, nie sięga mi dachem nawet do klamek. Nagle coś miga w polu widzenia, wyłaniając się zza prawej przedniej lampy. Jest o pół długości z przodu i cały czas lekko odchodzi. Do 160 km/h idziemy łeb w łeb, z lekką przewagą Tesli.
Mimo że poliftingowy GT-R jest jednym z najszybszych supersamochodów na świecie, zielony „meleks” nawet przez moment nie oddał pola i gdyby nie fakt, że ze wzrostem prędkości moc zaczyna odgrywać kluczową rolę w dalszym przyspieszaniu, to Tesla utrzymałaby swoje prowadzenie do końca.
Wbijam czwarty bieg i GT-R zaczyna wyprzedzać Teslę – właśnie rozpoczyna się dominacja brutalnej mocy nad konsekwentnym ciągiem silnika elektrycznego. Do 200 km/h jestem już prawie dwie długości z przodu. Hamowanie, uśmiech od ucha do ucha, kciuki do góry.
Wnioski
To niesamowite, ale przed chwilą tworzyła się historia. Może jeszcze za wcześnie, aby nazwać Tesle supersamochodem, ale już teraz potrafi utrzeć nosa najszybszym benzyniakom. Biorąc pod uwagę szybki postęp technologiczny, spodziewam się, że już wkrótce nikogo nie będzie dziwić sytuacja, w której GT-R będzie gryzł kurz spod kół bezgłośnie oddalającego się teslopodobnego wynalazku. Co za czasy…
Kamil / Supercar Club Poland