Grywalizacja

GT-R nie wymaga ode mnie niczego poza wciskaniem gazu i skręcania kierownicą

GT-R to jeden wielki komputer na kołach. Gdyby nie było w nim tych wszystkich zaawansowanych systemów od trakcji, znosu i pracy dwusprzęgłowej skrzyni, to prawdopodobnie nawet nie ruszyłby z miejsca. Symbioza, w jaką wszedł pierwszy supersamochód Nissana z technologią komputerową, jest tak idealna, że nie czuć w jego jeździe żadnej analogowości. Przyspieszanie, hamowanie, uczucie przy zmianie biegów (a raczej jego brak) przenoszą do rzeczywistości doznania z gry komputerowej. Dla mnie – jako konesera samochodów kierowcy – jest to nieakceptowalne, ale biję pokłony inżynierom, którym udało się skonstruować idealnie efektywny i… bezobsługowy w szybkiej jeździe samochód.

Tak to właśnie widzę – GT-R nie wymaga ode mnie niczego poza wciskaniem gazu i skręcania kierownicą. Jedzie najlepiej, gdy kierowca mu nie przeszkadza. Sam najlepiej dobiera wszystkie parametry a jeśli coś się zaczyna dziać, to kierowca nie powinien mu przeszkadzać to opanować. Nie odpowiada mi to, bo większą frajdę mam z jazdy starym tylnonapędowym BMW, w którym wszystko zależy ode mnie, ale potrafię docenić geniusz inżynierii, która za tym stoi. Zrobić auto, które potrafi tak wiele „samo”, to prawdziwe osiągnięcie na miarę XXI wieku.

Nawet na Play Station nie znajdziesz tylu przycisków i wskaźników

Nissan stworzył samochód idealny dynamicznie – rewelacyjnie przyspieszający, hamujący w miejscu i deformujący organy wewnętrzne na zakrętach, ale tylko na suchym asfalcie. Nawet rozmiar i rodzaj opon nie pozostawia co do tego wątpliwości. Kiedy pojawia się brak lub chociażby mniejsza przyczepność, staje się zupełnie bezradny, a kierowcę przed tragicznym losem bronią wyłącznie wyrafinowane systemy. Jest kolosem na glinianych nogach, ale podoba mi się. Posunął świat supermotoryzacji o kolejny krok do przodu.

Adam / Supercar Club Poland

Powrót

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *