The English way

Są w świecie motoryzacji rzeczy egzotyczne i rzadkie, są imponujące kosztem lub techniką. Niewiele jednak jest takich, o których rzec można: bez żadnych odpowiedników. Absolutnie jedyne w swoim rodzaju. Jak chłodnica Rolls-Royce’a.

Wrodzony geniusz krajobrazu

Anglicy długo i sumiennie pracowali na to, by wielu ich dzieł i rozwiązań nie dało się, poza granicami byłego Imperium, wspominać bez ironii. System monetarny z funtem dzielącym się na 20 szylingów, szylingiem na 12 pensów (przy czym 5 szylingów dawało one crown, a funt plus jeden szyling stanowił równowartość gwinei – trywialne, isn’t it?). Krany „zimny” i „ciepły” nienawidzące się z dwóch rogów umywalki. Gałki pośrodku drzwi. Gilotynowe okna z jedną warstwą cienkich szyb. Praktyczność to jedno, lecz brytyjski talent bodaj najszczególniej wybił się w dziedzinie udogodnień mających sprawiać człowiekowi przyjemność. Takich, jak swetry szetlandzkie (wolałbyś, by podrapał cię kot…), specjały kuchni w rodzaju porridge’u, marmite’a i puddingów, czy uroda samochodu Aston Martin Lagonda.

The best of England: sztuka parku krajobrazowego.

Istnieje jednak dziedzina, w której Brytyjczycy, wspomagani specyfiką klimatu, historii i obyczaju, naprawdę zabłyśli. Jest nią kunszt ogrodowy, urządzania parków i ogólnie kształtowania krajobrazu. Sprowadzając płody rolne zza morza, nie musieli oni pokroić swej sielskiej prowincji na grube ziemniaczane skiby. Mogli sprawić, by zielony Kent i słoneczny Surrey, malownicze Wiltshire i pofalowany Somerset przypominały jeden wielki landscape garden. I tak uczynili. Lokalne drogi wiją się w otulinie żywopłotów i murków z polnego kamienia, a tam, gdzie ich biegu nie narzuca forma terenu, o nagłych zakrętach decydują granice posiadłości – odwieczna własność ziem, znacznie starsza niż asfalt. Za oknami mijasz klomby drzew tworzące na łąkach coraz dalsze plany, a grupy pasących się koni i białe belki corrali sugerują, że od Reading aż do Chester przemierzasz nie kończącą się stadninę. Dzielą ten wszechpark jedynie rzeki, równie kręte, obrębione zielenią i tak nastrojowe, że aż chce się zamienić samochód na kajak i w dalszą drogę popłynąć z ich prądem.

Moc – wystarczająca

Takie habitat musiało wpływać na charakter pojazdów. Jedną z odpowiedzi na British B-roads były mocne, odkryte Healeye, nie izolujące blaszanym pudłem od żywej natury. Innymi: lekkie jak piórko i gibkie Lotusy; rasowo angielskie Triumphy; niskie, wspaniale hamujące Jaguary o szlachetnych silnikach DOHC, surowe i dzikie TVR wyzywające kierowców na „respekt – lub śmierć”. Ale jaki samochód lepiej pasuje do tej scenerii rodem z XVIII-wiecznego malarstwa niż Rolls-Royce? Oto sunie w stoicko spokojnym tempie, wyniesiony jak statek ponad skraj krzewów miarowo kołysze się na nierównościach – jak co niedzielę na kursie z pałacu na pole golfowe; jak co środę do klubu w Westminster; w alei dojazdowej, w sklepionej bramie, na tle belfries, czworobocznych kamiennych dzwonnic.

Rolls-Royce Silver Cloud

To doskonale zrozumiałe, że moc tego pojazdu określano nie liczbą, lecz słowem „wystarczająca”; nie podawano też prędkości maksymalnej. Jego domeną nie były limity, lecz rezerwy. Miał jechać dostojnie, dumny i pewny swoich możliwości. Gdyby zechciał, mógłby stanąć jak głaz – to Anglia sunęłaby do tyłu, niby wleczona skrzypiącymi portowymi linami w Plymouth.

Stowe Gardens, Buckinghamshire, England

W takim to plenerze wyrastał jego właściciel. English garden – jak Stowe i Stourhead, Blenheim i Chiswick, Croome i Wilton, dziesiątki, jeśli nie setki innych – był dla dżentelmena scenerią oswojoną i oczywistą; obrazem tego, co w kraju najpiękniejsze. Obecne i istotne w kulturze: wpływał bowiem angielski park krajobrazowy na całą Europę – co do koncepcji, a nawet konkretnych motywów kopiowany był w monachijskim Nymphenburgu i w Wörlitz; w Lednicach, Arkadii, Łazienkach, w Peterhofie i Carskim Siele. Wraz z nieodłącznym akcentem: świątynią grecką, pomniejszoną do roli pawilonu parkowego, akcentu, który urozmaicał naturę małą architekturą. W starannie dobranych miejscach bryły zieleni, kulisy drzew, powierzchnie łąk i stawów spina jak broszka portyk na czterech lub sześciu kolumnach, nakryty trójkątnym frontonem. Nie jest to zapożyczenie prosto ze Starożytnej Grecji, lecz za pośrednictwem Italii, z dzieł Andrea Palladia z XVI w., które brytyjscy podróżnicy objeżdżali w Veneto jedno po drugim.

Villa da Porto Pedrotti pod Vicenzą, arch. Andrea Palladio

Taka jest, skracając i upraszczając tę malowniczą historię, geneza jednocześnie formy i zarazem idei chłodnicy Rolls-Royce’a. Formy od roku 1906 niemal niezmiennej przez ponad sto lat, a czytelnej także dzisiaj, po odchyleniu od pionu i zaobleniu kształtów w modelu Wraith z 2013 r. Rolls-Royce, samochód dżentelmena, gdy płynie stosownym dla siebie dystyngowanym tempem, niesie przed sobą nie tyle portyk świątyni – bo nie ma tu najmniejszych konotacji religijnych – ile emblemat wizualny angielskiej prowincji: pawilon parkowy rodem z English landscape garden.

Powrót

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *