Połączenie romantyka i pozytywisty, jeden z nielicznych nam współczesnych, którego bez zbytniej egzaltacji można nazwać prawdziwym geniuszem
Pasja syna piekarza
Geniusz to jedno ze słów – jak prorok, konkwistador, faraon – które utożsamiamy z kartami historii. Kopernik, Mozart, Benjamin Franklin, Leonardo da Vinci – niewątpliwie. Ale dawno temu. W czasie teraźniejszym rzadko mówimy o geniuszach. Horacio Pagani jest najoczywistszym geniuszem, jakiego potrafię wymienić w świecie początku XX wieku.
Fakt, że ktoś taki pojawił się współcześnie, zakrawa na cud. Gdyby jego jedynym darem była nieprawdopodobna pracowitość, zostałby cenionym rzemieślnikiem. Gdyby był nim tylko fenomenalny talent, dobijałby się może do różnych drzwi mówiąc „Jestem wyjątkowy”, jak ci, którzy mówią to bez pokrycia. Gdyby zabrakło mu niebywałej siły charakteru, starzałby się już, powtarzając z frustracją, że w dzisiejszym świecie indywidualność nie ma szans się przebić. A jeszcze wizja, pasja, upór – wszystko to ponad miarę – i w najbardziej niespotykanym połączeniu ze skromnym, spokojnym charakterem i krańcową niepodatnością na gwiazdorstwo czy dumę.
Horacio Pagani urodził się w 1955 r. w rodzinie włoskich emigrantów osiedlonych w argentyńskim interiorze niedaleko Rosario. Z zaplanowaną przyszłością. Miał przejąć rodzinny interes: piekarnię i małą pasterię – wytwórnię świeżego makaronu. To, co nastąpiło w ciągu następnych lat, było erupcją wulkanu. Zdarzenia rozwijały się intensywnie, inicjowane kształtującą się pasją, a nie zewnętrzną sposobnością. Opisując je, trudno nie popaść w ton biografii dawnych mistrzów. Uprzedzałem: ta historia to cud.
Horacio od początku pragnął tworzyć piękne, wyjątkowe samochody. Modele, które w dzieciństwie rzeźbił z balsy, stoją dziś w hallu jego fabryki – jedne zdradzają fascynację bolidami typu Le Mans, inne klinowatymi GT w stylu Bertone i Pininfariny. Z czasopism, na które naciągał rodziców, przerysowywał zdjęcia samochodów, sczytywał do sucha teksty i informacje techniczne. Chłonął magiczny puls pracy pobliskiej fabryki – łoskoty, wibracje, dym z komina, rytm porannych zmian. Gdy w sąsiedztwie pojawił się samochód naówczas wyjątkowy, Mercedes 250, zamiast zostać przewiezionym i patrzeć, czy go widzą, wolał posiedzieć w kabinie. Badał kształt dźwigni, opór cięgien, klik przycisków, jakość wykończenia.
Zbudował ziemny tor dla aut-zabawek. Odratował gruchota – motocykl Legnano. W następnym wprowadził modyfikacje. Jako nastolatek zrobił sobie buggy z zestawu zrób to sam i strupieszałego Renault Dauphine. Ale jak zrelacjonować tysiące nocy spędzonych na studiowaniu wszystkiego, co dotyczyło samochodu, jego budowy i projektowania?
W złym czasie, w złym miejscu
Analizując dzieła wielkich włoskich stylistów Horacio rozumiał, że projektant musi łączyć talent do form z rozumieniem kwestii technicznych
Pagani z lat dorastania to już nie poczciwa lektura, argentyńskie Kto mi dał skrzydła?, lecz scenariusz filmu. Tyle, że nie dałoby się go sfabularyzować, bo film potrzebuje dramatu. Upadku, podniesienia się i rewanżu. Horacio, powtarzający od dziecka: „W przyszłości będę budował w Modenie najpiękniejsze samochody świata”, konsekwentnie piął się po równi pochyłej do góry. Bez upadków.
Miał idoli. Pierwszym był Juan Manuel Fangio, legenda wyścigów, pięciokrotny Mistrz Świata Formuły 1 i kultowa postać w Argentynie. Dalekimi, nieosiągalnymi – wielcy włoscy styliści, jak młody wówczas Giugiaro. Analizując ich dzieła Horacio rozumiał, że projektant musi łączyć talent do form z rozumieniem kwestii technicznych. Pod tym względem miał mistrza absolutnego i największego idola, Leonarda da Vinci, którego twórczość poznawał dzięki prenumerowanej serii wydawniczej.
Trudności pokonywał i to na każdym kroku, ale niespektakularne – takie, jakie niesie prawdziwe życie. Poszedł, gołowąs wśród dorosłych rzemieślników, na kurs formowania z włókna szklanego, lecz instruktor zniknął z zapłatą za semestr. Rozpoczął studia wzornictwa przemysłowego w la Plata, ale trafił na okres powrotu Perona, przemocy i chaosu w kraju, paraliżu na rozpolitykowanym uniwersytecie. Przeniósł się na inżynierię-mechanikę do spokojnego Rosario, jednak szybko uświadomił sobie, że niemrawa, archaiczna edukacja skradnie mu najbardziej twórcze lata.
Większy niż Argentyna
Przeszkody mnożyły się. Horacio z pomocą i rekomendacjami wielkiego Fangio pojechał do Włoch
Ambicją pokolenia emigrantów, które osiągnęło stabilność, jest wykształcić dzieci. Horacio pokonał także opór rodziny. Będzie samoukiem i sam na siebie zarobi. W szopie koło domu wykonał stołki z podnóżkami do baru. Hardtop do pikapa. Kompletną przyczepę kempingową, którą pokazał na wystawie jako Horacio Pagani Design. Samochód transmisyjny dla lokalnego radia. Pojazd pomiarowy dla laboratorium drogownictwa. Krzywa wzrostu szła stromo do góry.
Pagani wykorzystał atut małych producentów – każdy produkt personalizował, robił na miarę, bez uśredniania. W wieku 20 lat osiągnął status sprawnego rzemieślnika. Mógł nim pozostać. Wejść w wyrobioną milionami życiorysów koleinę, wiodącą od młodzieńczego „zmieniać świat!” po rutynowe „stateczna praca i święty spokój”… Co zrobił? Zaprojektował i zbudował bolid Formuły 2. Od szefów Renault wyciągnął silnik. I gdy stanął na progu świata wyścigów, cofnął się. Zrozumiał, że wciągnie go to i oddali na zawsze od powołania projektanta najpiękniejszych samochodów świata.
Przeszkody mnożyły się. Kraj pogrążony w kryzysie po Falklandach nie dawał perspektyw; na ambicje Paganiego był za mały. Horacio z pomocą i rekomendacjami wielkiego Fangio pojechał do Włoch. Tam kryzys miał inne oblicze: bezrobocie, cięcia, związki zawodowe, opór przed zatrudnieniem przybysza, choć z włoskim obywatelstwem. A przecież musiał zacząć jako prosty pracownik; nie przyjeżdżał z finansami, w roli przedsiębiorcy przejmującego fabryki, jak kiedyś Alejandro de Tomaso.
W przełomowej chwili Pagani wyciągnął kolejną broń: determinację. Zamknął swoje życie za oceanem i zjechał do Modeny, by z bliska wypatrywać okazji. Wraz z nowo poślubioną żoną mieszkał na kempingu. Miał namiot, dwa rowery plus wszechstronne, przekonujące dossier projektów i realizacji.
Lamborghini i kompozyty
Z formowania kompozytów Pagani uczynił sztukę, ze wszech miar użytkową
Upór i wiara w siebie przyniosły efekt. Dostał pracę. W Lamborghini spotkał ludzi, którzy poznali się na jego potencjale. Powiedział, im że może zacząć od zamiatania, ale stworzy najpiękniejsze auta świata. Intensywnie poznawał techniki i metody pracy; jego wszechstronność pasowała do pół-manufaktury w Sant’Agata.
Wreszcie trafił asa. Fabryka, by wykorzystać grant państwowy, utworzyła dział materiałów kompozytowych. Starszyzna była sceptyczna; zadanie powierzono młodemu. W 1987 r. Countach Anniversary – jego restyling czołowego Lamborghini z tych lat – odniósł sukces rynkowy, jednak nazwisko Pagani pozostawało anonimowe. Horacio zrozumiał, że znów, na nowym poziomie, pora na samodzielność.
Założył firmę Modena Design. Kupił na kredyt autoklaw do formowania kompozytów. Został ekspertem od włókien węglowych, konsultantem i dostawcą Lamborghini. Wtedy spadł nowy cios: wojna w Zatoce Perskiej, stagnacja na rynku superaut. I następny: po wojnie kompozyty oferowała pozbawiona zamówień branża militarna – więcej i taniej. Także dla Lamborghini. Horacio chwytał najróżniejsze zlecenia. Na części dla Aprilii, na buty dla Alberto Tomby, na siodełka kolarskie, nawet na Daihatsu. Poszerzał doświadczenie, ale rozmieniał się.
Oto wyśnił się wielki mój sen…
Zakład Paganiego otwiera nowy wspaniały rozdział, pokolenia modeli Huayra
Ostateczny atak Pagani przypuścił w 1993 r. – w okresie upadku Bugatti pod Modeną i zwątpienia w przyszłość supersamochodów. W dzień pracował na chleb, nocami projektował swój supersamochód. Od podwozia i zawieszenie po styl i detale. Wszystko. Supertechnologie ożenione z czystym i szczerym rzemiosłem. Fangio pomógł raz jeszcze – skontaktował go z szefami Mercedesa, a ci ocenili pozytywnie to, co ujrzeli i obiecali dostarczyć odpowiedni silnik. Mając kompletny projekt i żadnych środków na jego realizację, dopuścił do udziału grupę przemysłową, ale nigdy nie skorzystał z żadnych funduszy publicznych.
Ogromu prac, z których wyłoniła się Pagani Zonda – stworzenia funkcjonującego prototypu, homologacji, testu zderzeniowego decydującego o być albo nie być – nie sposób opisać. Stosowniej podsumować parę przemyśleń współtworzących credo projektanta-konstruktora Paganiego. Świadom, jak wąską niszę tworzą jego dzieła, stawia na ich unikalność i subiektywizm: żadnego uśredniania pod przeciętny gust. Szyje na miarę, personalizuje każdy egzemplarz; nie istnieją dwa identyczne. Z markami bogatymi w tradycje rywalizuje nadając swoim samochodom radykalną ekspresję i rozpoznawalność. „One nie mają skłaniać do kalkulacji, czy warto je kupić” – mówi – „lecz do popełnienia szaleństwa, by je posiąść”.
Z nie mniejszą uwagą Pagani ocenił rynek. Dostrzegł, że klientów nie muszących liczyć się ze skalą wydatku przestały zadowalać auta bazujące na modelach wyczynowych: twarde, trudne, narowiste, dla zawodowców. Spełnia ich oczekiwanie większej użyteczności, komfortu, nawet hedonizmu w obcowaniu z maszyną. Jednocześnie, rozumiejąc, że łatwiej i przyjemniej prowadzi się samochody lekkie, odciąża je, optymalnie rozkłada masy, obniża ich środek. W pierwszej próbie pogodził pozorne sprzeczności: auto lekkie, rasowe, lotne i reagujące z wygodnym, ergonomicznym, posłusznym.
Dziś, po ponad setce sprzedanych sztuk najpiękniejszego superauta świata – Pagani Zondy – jego zakład pod Modeną otwiera nowy wspaniały rozdział, pokolenia modeli Huayra.
Leonardo z Modeny
Dzieła Paganiego można porównać do tego, co osiągnął da Vinci, jego idol sprzed pięciu wieków
Pięćset lat temu, gdy żył Leonardo da Vinci, świat był na tyle mały, że potężny geniusz mógł opanować do mistrzostwa tak różne dziedziny, jak architektura, malarstwo, rzeźba, poezja, muzyka, filozofia, matematyka, mechanika, anatomia i szereg innych. Już wkrótce później stało się to niemożliwe. Dziedziny pączkowały, przybywało nowych, a istniejące dzieliły się na sektory.
Dziś, w realiach specjalizacji, gdy koncerny siłami setek wycinkowych ekspertów tworzą produkty perfekcyjne i pozbawione serca, dzieło Paganiego można porównać do tego, co osiągnął da Vinci, jego idol sprzed pięciu wieków. Samouk, na kolejnych etapach broniący indywidualności przed wciągnięciem w szare tryby kompromisu, opanował obszar niewyobrażalny. Dizajn. Mechanikę. Kinematykę. Aerodynamikę. Ergonomię. Konstruowanie z włókien węglowych, które patentuje. Mgławicowy świat ekstremalnych osiągów. Niesie nam renesans supersamochodu jako przedmiotu obdarzonego wartością humanistyczną, artystyczną, emotywną, a nie samym chłodem sprawnej techniki.
Historia Horacio Paganiego wymyka się kategoriom. Od dziecięcej pasji przez upór i pracowitość po sukces – to przecież wzorcowa powiastka pozytywistyczna, poprawna do znudzenia. Ale dzieje człowieka genialnego, który porwał się na nierealne, sam wymarzył i zrealizował twór, którym konkuruje z potęgą globalnych firm, to nic innego jak wielki błysk romantyzmu.
Grzegorz Grątkowski / Supercar Club Poland