Gdy klucz zakulbaczonych motocyklistów lub pękaty kamper spowolnią Cię na bajecznych zakrętach Glocknera, a weekendowy sznur aut przedłuży zjazd Porta Claudią w dolinę Inn, upuść ciśnienia, kierowco. Fascynujących, sycących przygodą Alp nie zabraknie ci nigdy. Jedź w góry co roku, kolejnymi drogami, a za każdym razem znajdziesz ich nową, niezwykłą twarz.
Katedra i piramida
A więc skręcasz, poszukiwaczu alpejskich ścieżek samochodowych, w Toblach z Doliny Drawy w Strada Statele 51, drogę zwaną „niemiecką”. Mijasz łąki nie tak soczyście limonkowe jak w bawarskim Chiemgau, lecz blado przypalone słońcem, a wyżej ołowiane ściany obłożone reglem. Stopniowo nabierasz wysokości – ku Cortinie. Nie zapomnij przystanąć w połowie jedenastego kilometra, bowiem widok z tego miejsca, to jeden z fenomenów Dolomitu. Mocarna bryła w oddaleniu, ujęta szczerbiną bliższych zboczy. Lavaredo. Choć na inne strony rozwija się w strzępiastą kulisę skalną, pokazując z osobna swoje Tre Cime – trzy szczyty – widziana z drogi, wydaje się zblokowanym masywem, dwuwieżową katedrą, srebrzystą za dnia, a orzechową w pogodny zmierzch.
Kiedy zaś zbliżasz się od południa do Cervinii, jadąc w górę klinowatą doliną, drogą wzdłuż strumienia wśród liściastych drzew, za jednym z płytkich zakrętów za Buisson dostrzegasz kosmiczne widmo. Kształt nierealny, odrealniony mglistym blaskiem powietrza, ale i niemożliwy w swej fosforyzującej bieli i geometrycznej perfekcji. Opisywany od dwóch i pół stuleci przez podróżników, przyrównywany do piramidy, kryształu, obelisku. A on po chwili potwierdza swą zupełnie rzeczywistą obecność. Za kolejnymi zakrętami pojawia się znowu, magnetycznie przyciąga wzrok, zdaje się wzywać. Wiesz w takiej chwili, że choćbyś nie posunął się ani o metr dalej, już go widziałeś. Ponad dachami Le Perreres i Breuil, z odległości niemal dwudziestu kilometrów, widziałeś w swoim życiu Monte Cervino, po szwajcarskiej stronie zwany Matterhornem.
Prawie 400 km dzieli te legendarne góry. Wytyczają zasadniczą, równoleżnikową kurtynę wysokogórską, a przecież to tylko część kolosalnego alpejskiego wachlarza. Na zachodzie zakręca on ku morzu, przez Val d’Isère i Barcelonnette, aż do Monako. Na wschodzie ciągnie się przez Karawanki i Alpy Styryjskie, niemalże sięgając Balatonu.
Gran Turismo
Góry to dla kierowcy trzeci wymiar. Do trajektorii zakrętów, punktów wejścia, odprężania podwozia u świtu prostej dochodzi wzmocnienie kinetyki nachyleniami drogi. Wiele łuków trasowanych na wznoszeniu przechodzisz bez hamowania: ujęcie nasilone grawitacją pozwala zaprzeć przód i wytrzymać siłę znoszenia. Zakręty kończące długie spadania – na odwrót. Mało im bywa hamulca sprzęgniętego z redukcjami, wyciskanymi od szczytu krzywej, gdzie są najbardziej pożywne. Dlatego nie dbasz na górską wyprawę o najpotężniejsze auto. Większe usługi odda ci lekkie, które nie wpada w wielotonowe bezwładności na zjazdach z przełęczy.
Wiem – Alpy to także ruch. Juczne wakacyjnie SUVy, kampery, motocykle i długie odcinki o wymarzonym, torowym przebiegu przejechane w kolumnie aut. Nie frustruj się tym. Zmień porę lub jeszcze lepiej, zmień nastawienie. Z myśliwca górskich serpentyn z wąskim celownikiem na nomadę alpejskiego kosmosu. Kapilarnej siatki dróg nie zabraknie tu nigdy, są ich dziesiątki tysięcy, w Sabaudii, w Ligurii, w Penninie i Lugano, w retyckim i w gardańskim paśmie. Podchodzą pod Lyon, pod Wiedeń, pod Monachium, Wenecję i Niceę, a ilekroć byś wracał na kolejne drogi, zawsze zostanie ich nadmiar na kolejne dekady wypraw.
Czwarty wymiar
Nie uroń ani kropli z czystej i dokładnej techniki jazdy, ale z dynamiką długiej fali. Patrz, jak lekkie stają się odległe kolory, na jak stromych łąkach zawieszone są biało-drewniane chalets o wiecznie tym samym kącie kalenic, jak potoki cukrzą się na kamienistych progach. Wrażenia i obserwacje, zmiany światła, zapachów, temperatur niech cierpliwie budują doznanie podróży. Oto za przełęczą inny akcent, nowy krój geologii, grube tynki wapienne, kwiaty na balkonach i nazwy gospodarstw malowane ostrą literą na fasadach. Stado krów nie rudych, lecz szarych jak stal. Blaszane dzwonki słyszane z trzech kilometrów.
Wieczorem, nad chlebem, speckiem i kielichem bolzańskiego Lagrein dodaj czwarty alpejski wymiar. Surowe i zmienne stulecia. Za Rzymu – biała plama, teren wrogi, do przebycia z obawą i wstrętem. Przez tysiąc lat kolonizowany coraz wyżej i wyżej, po zioła, dziczyznę i skóry. Z czasem – hodowla, pasterstwo, nabiał i wełna, rzemiosła i handel z miastami. Wielkie klasztory, kamienne dzwonnice i ławice kapliczek. Małe zlodowacenie, kontratak lodowców, bieda i migracja w doliny. Aż wreszcie, oświecenie. Podróżnicza ciekawość, Alpy przyrodników, geologów, fizyków i kartografów. I przełom romantyczny: przerażające jest piękne; groźne – fascynuje. Kordian na Mont Blanc. Angielscy rysownicy, dzienniki podróży. Pionierzy alpinizmu i narciarstwa. Odkrycie klimatu, uzdrowiska, saneczki. Kolarstwo i kajakarstwo. Spokojny, zdrowotny trekking. Moda na Alpy.
Przestrzeni, krajobrazów i tras nie zabraknie. Spiętrzone drogowe podesty Passo Campolongo to inny świat niż zjazd od Vallorcine do Martigny. Od filcowo-skórzanego Salzkammergut daleka droga do panoramy Monte Rosa oglądanej znad Turynu, a brzegi jeziora Biel trzy dni ważonego spaceru samochodowego dzielą od Kranjskiej Gory nad Sawą. Nie śpiesz się, chłoń wrażenia i poznawaj alpejski bezkres.