Jeden z największych kierowców w dziejach Formuły 1, trzykrotny Mistrz Świata, musiał pogodzić się z tym, że światową sławę przyniosło mu niepowodzenie, wypadek na granicy tragedii. Bo przecież inni czempioni tych lat – Jody Scheckter, Alan Jones – nie są dziś kojarzeni przez każdego, w dowolnym miejscu na świecie. Na przekór temu, my wspominając Laudę pominiemy ów słup ognia na torze Nürburgring.
Zapomniane przełomowe Monako
W Grand Prix Monako 1973 zwyciężył Jackie Stewart. Wyścig ukończyło 11 kierowców; dalej w tabeli widnieją nazwiska tych, którzy do mety nie dotarli. W kolejności – według tego, ile okrążeń przejechali. Jedenastym z nich, a więc 22. na liście, był Niki Lauda. Klęska do puszczenia w niepamięć? Przeciwnie! Zdumiewająca walka, jaką młody Wiedeńczyk stoczył na pierwszych 25 okrążeniach, do czasu awarii skrzyni biegów, przyniosła przełom w jego karierze.
W sezonie 1973 Formuły 1 bezwzględnie dominowały samochody Tyrrell-Ford i Lotus-Ford, zwycięskie w łącznie 12 z 15 rund. W klasyfikacji kierowców triumfowali Mistrzowie Świata z poprzednich lat, Jackie Stewart i Emerson Fittipaldi. I właśnie oni – najlepsi, w najlepszych maszynach – zająć mieli na ulicznej trasie Monako miejsca 1 i 2. Niezwykłe było coś innego. Tuż za nimi, na trzeciej pozycji uparcie trzymał się stary, niekonkurencyjny wóz podupadającego zespołu BRM. Tempo, jakie osiągał, przekraczało jego możliwości (przeciętne miejsca w sezonie: 6-7), a wynikało z niebywałego połączenia talentu, precyzji i determinacji młodego Laudy.
Pół sekundy albo do domu
Enzo Ferrari, siedzący przy telewizorze w Fiorano, nie przegapiał takich sytuacji. Jego Scuderia przeżywała głęboki, trwający od lat kryzys. Lauda został natychmiast zaproszony do Fiorano na test. Enzo był przy tym obecny. Zjawił się razem z synem – Piero miał pełnić rolę tłumacza, ale bał się wiernie powtórzyć ojcu miażdżącą opinię Nikiego na temat Ferrari 312 B3 i nie zacytował słowa „Scheiße”… Ojciec i tak domyślił się oceny i od razu zauważył fenomenalną zdolność Austriaka do wykrywania i diagnozowania problemów technicznych. „Jesteś przyjęty” – usłyszał Lauda od Starego.- „Masz tydzień na pracę przy B3 z inżynierem Forghierim. Jeżeli nie poprawisz wozu o pół sekundy na Fiorano, zostaniesz zwolniony.”
Reszta, jak mówią, jest historią. „Pracowaliśmy jak opętani. Genialny Forghieri bardzo mi pomógł i udało się nam skrócić czas okrążenia toru o 0,8 s. W ten sposób zyskałem zaufanie Ferrariego.” – wspominał Lauda, istny komputer sprzed ery komputerów, nie tylko za kierownicą, lecz również w dziedzinie testowania i poprawiania samochodów. Scuderia, szósta w klasyfikacji konstruktorów w sezonie 1973, w rok później zdobyła wicemistrzostwo, zaliczając w roku 1974 trzy zwycięstwa i pięć drugich miejsc. A w roku 1975 powróciła na szczyt: 6 wygranych rund (w 5 z nich triumfował Lauda) i dwa tytuły Mistrza Świata – Kierowców i Konstruktorów.
Odwaga wyznania strachu
Gdy 1 sierpnia 1976 r. rozpoczynał się wyścig o Grand Prix Niemiec na torze Nürburgring, Lauda miał już na swoim koncie 5 zwycięstw w sezonie. Jego zespół Ferrari sześć, bo raz zwyciężył Clay Regazzoni. Pozostawało trzymać kurs i dystans punktowy do rywali – Schecktera i Hunta. Dystans kolosalny: odpowiednio 61:30 i 61:20.
Wypadek Laudy i jego powrót na tor po opuszczeniu, co wręcz nie do uwierzenia, tylko dwóch wyścigów, zupełnie zmieniły sytuację. Na starcie do ostatniej rundy sezonu, GP Japonii, przewaga Laudy nad Jamesem Huntem wynosiła tylko 3 pkt. Gdyby tego dnia nad Fuji Speedway utrzymała się ładna pogoda, rozstrzygnięcie walki o tytuł Mistrza Świata Formuły 1 nastąpiłoby na torze. Jednak oberwanie chmury, mgła, asfalt zalany wodą i rozbryzgi nad nawierzchnią skracające widoczność do paru metrów, sprawiały, że jazda stała się właściwie niemożliwa. Było oczywiste, że bolidy przebywają w ciągu sekundy odległość znacznie większą, niż potrzebna w razie kolizji na torze do ominięcia przeszkody. Ryzyko było skrajnie wielkie, a organizatorzy, świadomi tego, tylko o włos nie odwołali wyścigu.
Walka na torze graniczyła z szaleństwem. Samochody ślizgały się na boki, wpadały w półobroty, ocierały się o siebie. Manewry kierowców straciły związek z techniką prowadzenia samochodu na czas: były raczej serią desperackich ratowań aut przed opuszczeniem toru lub zderzeniem.
Na drugim okrążeniu Lauda zjechał do boksów i zdjął rękawice. Słowa: „Moje życie jest ważniejsze niż tytuł mistrzowski” wypowiedział znacznie później. W tych dramatycznych chwilach upamiętnił się jeszcze silniej. „Nie przejmuj się! Powiemy, że to awaria” – pośpieszył z propozycją dyrektor techniczny Forghieri. „Nie, Mauro. Nie będziemy kłamali. Powiecie, że Lauda się bał. Że taki wyścig nie ma żadnego sensu” – odpowiedział Niki.
Ostatnie słowo
Prasa krytykowała Laudę. Ferrari po ludzku rozumiał i usprawiedliwiał jego decyzję, przypominał nawet własne przeżycie, gdy z górą pół wieku wcześniej sam, jako kierowca Grand Prix, wycofał się z powodu psychicznej blokady przed startem ważnego, międzynarodowego wyścigu. Jednak z drugiej strony, Austriaka uznano za zawodnika naturalnie skończonego, u kresu swojej drogi. Sezon 1977 nie był dla niego łatwy, minął wśród napięć i animozji, bez dobrych relacji z zespołowym partnerem Reutemannem. Dlatego pod koniec roku Lauda na zimno i bez żalu zamknął za sobą drzwi w Maranello.
A przecież był to kolejny zwycięski rok. Tak, rewanż nastąpił błyskawicznie – w sezonie 1977 Niki Lauda wywalczył swój drugi tytuł mistrzowski. W późniejszych latach jeździł w słabo dysponowanym zespole Brabham-Alfa Romeo, a wreszcie wycofał się z wyścigów. Ale swoje ostatnie słowo w Formule 1 miał w 5 lat później. W sezonie 1984, po powrocie na tor i do ścisłej czołówki za kierownicą McLarena, Niki Lauda po raz trzeci został Mistrzem Świata Formuły 1. O pół punktu pokonał inną legendę, wówczas dopiero budującą swą bajeczną karierę – Alaina Prosta.
Niki Lauda zmarł wczoraj, 20 maja 2019 r., w wieku 70 lat.