Czerwona woda

Najsłynniejszy zakręt w dziejach Formuły 1? Tabac? A może Parabolica? Karussel – gdyby nie był banalny pod względem techniki jazdy. Dyskutujący o tym spojrzą na siebie i w jednej chwili skiną głowami. No, przecież. Oczywiście. Eau Rouge…

Tak było kiedyś. Peleton Formuły 1 na mostku nad Eau Rouge

„Lasy na wzgórzach i belgijskie wsie,
Francorchamps ze swą Eau Rouge, żelazistymi źródłami;
region, przez który szły wszystkie inwazje…”

– słowa te napisał, w wierszu La Petite Auto, Guillaume Apollinaire – ów „Guillaume, pantera z pyskiem rannym, z obandażowaną lazurami głową”. Rzeczywiście, dowódcy pruscy, a później niemieccy upodobali sobie przebijać się do Francji z Północnej Nadrenii przez Ardeny, na Sedan. Ale nazwę Eau Rouge – woda czerwona – potok dzielący belgijskie wzgórza wziął nie od ofiar Wielkiej Wojny rozszarpanych bagnetami i rdzewiejącą concertiną, lecz od naturalnego zabarwienia swego błotnistego koryta. Ta mizerna rzeczka, ledwie 15 km długa nim ujdzie do dopływu Mozy, nie raz w historii pełniła dumną rolę. Biegła nią granica dwóch rzymskich dystryktów, a w kilkanaście stuleci rozgraniczała ona Niderlandy – później samą Belgię – od Prus. Jednak czerwień w nazwie zawdzięcza niezmiernemu zażelazieniu. Woda Eau Rouge jest szczawą żelazistą o takiej kwasowości, że most autostrady E42 nad jej strużką otrzymał długość 650 m, by nawet po wiosennych roztopach rozlane mokradło nie żarło stalowych podpór.

Strumień „czerwonej wody” w okolicach Francorchamps

Tor wyścigowy Spa-Francorchamps przekracza Eau Rouge betonowym mostkiem w swym najniższym punkcie, niedaleko za linią startu. Od dawnych boksów spada w dolinkę potoku, lekkim lewym nachodzi na przepust i to jest właściwy zakręt Eau Rouge. Następujący po nim prawy pod górę – stromy, pod 17-procentowe wzniesienie – to ściśle biorąc już Raidillon, wytyczony w 1939 r., podczas jednej z modyfikacji dawnego toru. Nie przeszkadza to jednak, by wszyscy poza purystami całą partię od boksów aż po finałowy lewy przez szczyt, niewidoczny, wynoszący, dramatycznie szybki i groźny, nazywali potocznie Eau Rouge.

Grand Prix Belgii F1, 3 czerwca 1956. Za mostkiem nad Eau Rouge Stirling Moss na Maserati 250F prowadzi przed parą Ferrari

Trójwymiarowa konfiguracja tego odcinka jest genialna w swej dynamice i pozornej prostocie, która daje złożoność. Kierowca na pełnym nurkowaniu wchodzi w lewy łuk, wciąż na pochyłości przelatuje nad rzeczką, której nawet nie dostrzega i w kompresji na dnie niecki przechodzi w prawy zakręt, jednocześnie rozpoczynając wspinaczkę. I wbijając gaz, by nie stracić przeniesionej przez tę widowiskową gardziel prędkości. Gdy dotrze na szczyt pagórka i koła odciążą się, straszyć go będzie nieubłagana ucieczka nitki toru na lewo. Na wprost – bandy. Oddzielone awaryjnym marginesem, ale przy dwóch setkach przejmująco bliskie i zacieśniające.

Najkrótszą ruchomą wizytówką tego miejsca może być nieostry urywek, migawka z trasy wyścigu 1000 km Spa w 1970 r. Chwila, w której Jo Siffert i Pedro Rodriguez na dwóch identycznych Porsche 917 Johna Wyera idą w dół i przez mostek łeb w łeb, na gazetę od siebie, jak połączeni. Szwajcar tnie; Meksykanin po zewnętrznej nie ustępuje mu na centymetr.

Grand Prix Belgii w Spa, 1955. Film dokumentalny
wart obejrzenia w całości dla atmosfery wyścigów
Formuły 1 dawnych lat. Kwalifikacje (Lancia, Mercedes,
Ferrari i in.): 4:08-5:00. Start i Eau Rouge: od 12:48.
W wielu miejscach legendy Formuły 1: J-M. Fangio,
S. Moss, G. Farina, M. Hawthorn i inni.

Piętnaście lat wcześniej, w czerwcu 1955 r. sensację w Spa sprawił Eugenio Castellotti. Na Grand Prix Belgii przybył właściwie prywatnie. Był kierowcą oficjalnego składu Lancii, jednak zespół ten właśnie upadał. W smutnych okolicznościach. Lancia od wielu miesięcy przygotowywała model D50 – nowoczesny, wyrafinowany, klejnot włoskiej techniki mający stawić czoła dominacji Mercedesa. W chwili, gdy mógł on wreszcie przystąpić do rywalizacji, zginął Alberto Ascari, dwukrotny Mistrz Świata Formuły 1, filar zespołu.

Eugenio Castellotti (1930-1957)

Castellotti z nową D50 zgłosił się na start sam. Reprezentował siebie. Przeciw sobie miał armadę fabrycznego zespołu Mercedesa. Wraz ze wszystkim, co to oznaczało zawsze, gdy na starcie staje kolos ze Stuttgartu. Potężne zaplecze, precyzyjne dowodzenie przez Alfreda Neubauera, za kierownicami Fangio i Moss. W kwalifikacjach Castellotti wykosił ich obu. Na zlanej deszczem nawierzchni toru lekka, doskonale wyważona Lancia o niskim środku ciężkości była szybsza niż legendarne Mercedesy W196. W wyścigu głównym było już inaczej; defekt skrzyni biegów zatrzymał młodego Włocha daleko przed metą, ale i tak D50 została dostrzeżona, zapamiętana i… zaledwie kilkoma występami zapewniła sobie późniejszy nowy rozdział w karierze, pełen sukcesów, choć już w innych barwach…

Grand Prix Belgii F1, 5 czerwca 1955. Castellotti na Lancii D50 na Raidillon nad niecką potoku Eau Rouge

Czarno-biały film zrealizowany przy okazji Grand Prix Belgii 1955 nie pokazuje koloru czerwonej wody, za to widać na nim, jak idą w dół na Eau Rouge, w ulewnym deszczu kwalifikacji i na suchym torze niedzielnego wyścigu Mercedesy Fangia i Mossa, Maserati 250F, Ferrari 555 „Supersqualo” i jedyna Lancia D50 z charakterystycznymi zbiornikami paliwa, zawieszonymi po obu stronach wzdłuż burt, jak pływaki hydroplanu.

Opisana scena na 0:24; warto obejrzeć całość

Czerwona woda dalej płynie pod torem Spa-Francorchamps i nadal kierowcy, nie widzący z wstęgi asfaltu migotania wody, przekraczają potok przechodząc z lewego zakrętu w dół w prawy pod górę. Poznał to miejsce, w pełnej akcji, co najmniej jeden z samochodów klubowego garażu SCC, pewien czarny roadster z trzylitrową rzędową szóstką.

Powrót

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *