Route 61

Chevrolet Corvette

Steki, NBA i poczucie humoru. No może jeszcze luzacko-konkretne podejście do biznesu. To głównie lubię u Amerykanów. Na tej liście nigdy nie było samochodów, w szczególności tych z najwyższej półki.

Kiedy przystępowałem do klubu, najmniej kusiło mnie jeżdżenie Corvette. Owszem, słyszałem o jej lekkim nadwoziu, skutecznym „europejskim” zawieszeniu i świetnym czasie na Ringu, ale jakoś mimo to kojarzyła mi się zawsze z prostym amerykańskim dragsterem. A nie tego szukam w supersamochodach. Również nie tego oczekuję od aut codziennych – odkąd użytkuję w tym charakterze niemiecką myśl techniczną w postaci M5, mam wyraźnie zdefiniowany swój ideał w tym zakresie.

Vettka dostała swoją szansę pewnego letniego weekendu, gdy postanowiłem wybrać się z Warszawy do Augustowa a beemka miała inne plany. Od wielu lat połykam tę trasę empiątką i, szczerze mówiąc, trudno mi było sobie wyobrazić coś lepszego w tej roli. A już na pewno nie widziałem w niej niskiego i twardego supersamochodu. Ale zawsze warto próbować nowego.

Bagaże do całkiem pojemnego bagażnika, pasażerka na prawy fotel, dach w dół, okulary słoneczne w górę. Najpierw leniwy cruising bez dachu Modlińską do Legionowa, później czołganie się przez zwężenia w Zegrzu i dalej już stoi przede mną otworem dobrze mi znana 61-ka. Już na wstępie zaskoczenie – jadę supersamochodem, a czuje się wygodnie i pewnie jak w limuzynie. Nie wiem jak to możliwe, ale auto wydaje mi się wysokie. W porównaniu do innych klubowych aut nie czuję się, jakbym szurał tyłkiem po asfalcie. Vettka jest „normalnie” zawieszona, ładnie pracuje na nierównych drogach a napompowane błotniki dają poczucie, że od niebezpieczeństw oddziela mnie solidna otoczka blachy.

Mniej więcej na wysokości Pułtuska dotarło do mnie, że pomimo sporego ruchu i ciągłego wyprzedzania kolumn busów i SUV-ów ani razu nie zakręciłem silnika powyżej 3500 obrotów. To auto tak sprawnie zbiera się z dołu – i mam tu na myśli sam dół – że w mojej M5 czuję się jak w japońskim VTEC-u. Koleiny nie ściągają i, kurcze, nawet ta automatyczna skrzynia pracuje dokładnie w rytm silnika. Wszystko dzieje się leniwie, ale niezwykle muskularnie. Żółte cabrio nie musi się spinać, aby połykać cały drogowy ruch. W ogóle nie musi się spinać.

Już wiem, o co chodzi z tym samochodem. Robiliście kiedyś interesy z Amerykanami? Hey man, don’t be edgy. We will sort it out anyway. Be cool. Słowem – wyluzuj się. Życie jest zbyt fajne, żeby marnować je na szukanie problemów. Vettka dokładnie taka jest – bezproblemowa. Fenomenalny samochód na wszelkiego rodzaju trasy, koniecznie bez dachu i z tą nutą na pokładzie:

Krzysiek / Klubowicz Supercar Club Poland

Powrót

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *