Po prostu jadę

Aby pokonać wroga, trzeba go najpierw poznać

Jakież to szczęście, że w tym roku pogoda oszczędza nam zimowego paraliżu na drogach. Jest gdzie zaparkować, miasta są w miarę przejezdne a główne drogi krajowe poruszają się z prędkością większą, niż dozwolona na terenie zabudowanym. Ale do czasu, jak mawiał klasyk: kiedy jest zima, to musi być zimno i nie inaczej będzie w tym roku. Większość kierowców przestraszy się na widok spadającego płatka śniegu i ruch zastygnie. Zastanawia mnie tylko dlaczego?

Nie od dzisiaj wiadomo, że boimy się najbardziej tego, czego nie znamy. Moje dzieci na przykład nie reagują już na przysłowiowego klapsa, ale na groźbę przybycia przybyszów z innej planety. Podobnie cały świat drży na hasło kryzys, choć jeszcze nikt tak naprawdę go nie poczuł. Moim zdaniem większość ludzi reaguje tak na myśl o poślizgu i utracie kontroli nad samochodem. Słychać o tym wszędzie, szczególnie w lekkostrawnych programach telewizyjnych i tak tworzy się widmo złowrogiego śniegu, który pozostawia kierowcę bezsilnym. Sęk w tym, że aby pokonać wroga, trzeba go najpierw poznać.

Moje pierwsze szkolenie z jazdy po śliskim to był prawdziwy dramat w trzech odsłonach: najpierw pewność siebie, później pokora a na końcu satysfakcja. Komu jak komu, ale mężczyźnie nie sposób jest przyznać się do ułomności za kierownicą. Nie inaczej było ze mną, więc pierwsze destabilizacje auta były bardziej odważne niż mądre. Kilka bączków, wygrzebywanie auta z zaspy i końcowy wniosek, że tak jak z większością czynności w życiu, robi się je lepiej, kiedy się je zrozumie, a nie wykonuje na, za przeproszeniem, pałę.

Instruktor wspomniał o wyczuciu auta – coś z czego korzysta się nieświadomie na co dzień. Teraz z perspektywy czasu i nastu odbytych szkoleń wiem już, że wyczucie to najważniejsza rzecz w kontroli samochodu. Żadna teoria nie nauczy cię oceny drogi hamowania, skręcania z wyczuciem i kontroli auta gazem. Bo z nimi i tak zwanym bezpieczeństwem na drodze jest jak z chodzeniem – nie myślisz o tym, tylko to robisz. Kiedy już nauczyłem się panować nad poślizgiem, satysfakcja z kontroli nad bryłą auta była ogromna. To co wcześniej było zdawaniem się na szczęśliwy los, teraz zależało także ode mnie. Ruch rąk skoordynowany z pracą stóp na hamulcu i gazie, a tym wszystkim zawiaduje błędnik. Harmonia jak w dobrze zgranej orkiestrze.

Pamiętam swoją pierwszą szybką przejażdżkę z Hołkiem po śniegu. Zdruzgotany tym, co przed chwilą przeżyłem, zadałem mu pytanie, jak Ty to robisz. Odpowiedź była równie prosta, co treściwa – nie wiem, po prostu jadę. Dokładnie o to chodzi w treningu jazdy po śniegu – nauczyć się go tak, jak dziecko uczy się chodzić. Bez żmudnych prób, upadków i wyciągania wniosków jest się jednym z tych, przez których zimą lepiej chodzić na piechotę, niż jeździć samochodem. Nie uważam się za Hołka, bo nigdy nim nie będę, ale przynajmniej przestałem się bać zimy za kierownicą. Wiem jak wyczuwać przyczepność pod kołami, z dużo większą pewnością wchodzę w zakręty i, co najważniejsze, oszczędzam sobie mnóstwo czasu w podróży samochodem. Bo kiedy inni stoją, ja po prostu jadę.

Darek / Supercar Club Poland

Powrót

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *