Czasy wysoko profilowanych torów dawno minęły, ale same obiekty nadal istnieją. Fascynują niesamowitym kształtem i opowiadają swe historie – dinozaury romantycznej epoki wyścigów.
Tor w Brooklands pod Londynem zbudowano w 1907 r. jako pierwszy stały obiekt tego typu na świecie. Zadaniem łuków o profilu soczewkowym było podnoszenie osiągalnych prędkości. Zasada jest prosta: nachylenie pojazdu ku wnętrzu zakrętu przeciwdziała sile odśrodkowej. Gdyby było tak znaczne – niemal pionowe – że wektor siły pozostawałby w obrysie podwozia, zapas stabilności w zakręcie byłby niemal taki, jak na prostej.
Czy o to chodzi w wyścigach? Oczywiście, że nie, ale Brooklands nie był torem wyścigowym. Służył raczej do testów i bicia rekordów prędkości i rolę tę pełnił z powodzeniem. W roku 1932 Lord Henry Birkin osiągnął na nim rekordową prędkość 222 km/h Bentleyem Blower No.1. Jednak w tym samym okresie powstawały pierwsze autostrady, znacznie wygodniejsze do atakowania rekordów. Już w trzy lata później Tazio Nuvolari na dwusilnikowej Alfa Romeo Bimotore przekroczył 321 km/h na autostradzie Firenze-Mare.
Niemniej, profilowanych torów przybywało. Brooklands stał się inspiracją dla Indianapolis Motor Speedway w USA z 1909 r. – czworoboku o czterech zaokrąglonych łukach, lecz początkowo prymitywnej, źle utwardzonej nawierzchni.
W 1922 r. pod Mediolanem powstał znacznie nowocześniejszy autodrom Monza – regularny owal o długości 10 km i nieznacznie nachylonych łukach. Nowe, spektakularne formy „pierścieniowi wielkich prędkości” nadała przebudowa w 1955 r. Oba zakręty na wysoko wyniesionej betonowej podbudowie otrzymały progresywne nachylenie, osiągające na górze gradient 38˚. Z 1924 r. pochodzi podparyski tor Linas-Montlhéry, efektowny ścieśniony owal, niemalże bez prostych.
Tuż przed wojną testowo-wyścigowy AVUS na przedmieściach Berlina otrzymał ciasną, stromo nachyloną (do 43˚) północną pętlę, później miejsce tragicznych wypadków, a przy fabryce Opla w Rüsselsheim istniał, zarastający dziś chaszczami, Rennbahn.
Jednak najbardziej dramatycznie wygląda na pół zapomniany tor w Sitges-Terramar, którego profil sięga… 66 stopni! Wzniesiony bardzo wcześnie, w 1923 r., wydawał się katalońskim odpowiednikiem Monzy: znajdował się w pobliżu wielkiego miasta (Barcelony), w północnej, zamożnej części kraju – a jednak nie miał praktycznie żadnej historii, a dziś wzbudza dreszcz przerażająco zakrzywioną wstęgą szarego betonu.
Kierowca wchodzący z prostej w uniesiony łuk Monzy niemal nie skręcał kół. Nie generował spowalniającego oporu. Nie napinał kierownicy; trzymał ją czujnym, lecz luźnym chwytem, pozwalając, by sam profil prowadził koła, a wóz układał się w soczewce i piął coraz wyżej, coraz bliżej bariery. Gdy już świtał powrót na prostą, następowało płynne przełamanie: zelżenie siły odśrodkowej, mocniejszy chwyt, pełen gaz i bolid niczym kulka w ruletce śmigał ze szczytu w dół, ku środkowi toru.
Zmierzch profilowanych torów nastąpił po połowie wieku. Zawieszone w powietrzu konstrukcje powodowały nierówność betonowych płyt, co przy 200 km/h przekładało się na bicie, na nieznośne drgania, które wykańczały układy kierownicze i rozmywały widzenie drogi. Tory wyścigowe zmieniały konfiguracje. Spowalniano je, wstawiano szykany, nad długo rozwijaną prędkość maksymalną przedkładano jazdę techniczną, taktykę hamowań, przenoszenie pędu przez prawdziwe zakręty. Monza już od kilku dekad składa się z nowoczesnej pętli wyścigowej i opuszczonego, betonowego widma, ukrytego w leśnym parku.
Patrząc dzisiaj na te milczące dinozaury minionej epoki trudno powstrzymać wyobraźnię przed dopowiadaniem sobie ryku silników, który narasta i pulsuje echem od soczewki nawierzchni, świstu opon i fali uderzeniowej gorącego, pachnącego olejem powietrza, gdy para lub trójka rywali przelatuje obok trybuny. Przed wojną, niedługo po fascynacjach futuryzmu, tory profilowane – monstra agresywnie wbite w krajobraz – musiały wydawać się tworami z kosmosu, niespokojnym snem o przyszłości.
Zdjęcia toru Sitges-Terramar: © Speedhunters.com Fot. Jonathan Moore