Pierwsze doniesienia o aktywności fortyfikacyjnej w tym miejscu sięgają aż pierwszej połowy XIII w., długo przed nastaniem czasów krzyżackich na ziemiach warmińskich. Sto lat później, już jako zamek, przechodził wymiennie z rąk biskupich pod władanie Zakonu. Zrządzeniem losu nigdy nie trafił na wytrwałych obrońców, dlatego mury zamku w Reszlu prezentują się do dzisiaj w niezmienionym stanie, będąc zarazem jednym z najcenniejszych i najpiękniejszych zabytków w Polsce. Na żywo robi ogromne wrażenie, pozwala przenieść się w tamte czasy i zrozumieć ówczesnych ludzi, dzięki wykradzeniu skrawka ich rzeczywistości do dzisiejszych czasów. Jeśli nie miałeś/-aś jeszcze okazji zobaczyć – gorąco polecam.
Z Mrągowa do Reszla wiedzie ciekawa droga, odchodząca od krajowej 591 na Kętrzyn przed Szestnem, znana tylko miejscowym. Oplata od strony zachodniej Jeziora Juno, Kiersztanowskie i Dejnowo, dochodząc do głównej 594 na wysokości Świętej Lipki (znanej ze zjawiskowego barokowego Sanktuarium Maryjnego). Na tym odcinku stanowi, moim zdaniem, jedną z najlepszych dróg w tym regionie. Nie tylko ze względu na walory samego asfaltu, ale przede wszystkim obrazkowości okolic, widoczności zakrętów, komforcie kontrolowania sytuacji na drodze na dystansie najbliższych 500 metrów. Pod tym względem przypomina mi drogę z Cisnej do Dukli, tylko bez przewyższeń i majestatycznych gór. Obie zarekomendowane mi przez Klub, za co w tym miejscu chylę czoła.
Dobry samochód gran turismo i droga zawsze stanowią jedno, kierowca – jak widz w kinie – jest tak zaangażowany w ciekawy film, że aż traci rachubę rzeczywistości. Dobry samochód gran turismo to ten, który prowadzi Cię przez każdy wątek podróży ze stałym napięciem, nawet na chwile nie wdając się trywialność, uproszczenia czy nudę. Jest jak ten film, który nawet po zakończeniu zostawia Ci w głowie coś wartościowego, jakąś scenę, błyskotliwe zakończenie, piękną scenografię, nieprzeciętną grę aktora. Dla mnie fabuła rozegrała się na planie budzącej się do życia mazurskiej przyrody, podczas weekendowej przejażdżki do Mrągowa, zainspirowanej klubowym scenariuszem. W roli głównej wystąpił aktor dramatyczny, noszący co prawda maskę umięśnionego mordercy, ale w głębi duszy jednoczący się z lirycznym krajobrazem tych okolic i moimi oczekiwaniami – widza spragnionego szybkich, ale subtelnych zwrotów akcji, chcącego poczuć się jak bohater, przez chwilę być władcą otaczającej rzeczywistości.
Nawiązując do filmowego porównania Nissan GT-R jest jak Bruce Lee, nosi kostium wojownika nie na potrzeby planu zdjęciowego, ale dlatego, że w rzeczywistości i głębi duszy jest prawdziwym wojownikiem. Nie sprzedaje wyglądem i marketingowymi sloganami żadnej wyreżyserowanej sztuczności, robi to, do czego został stworzony i co manifestuje sobą na co dzień. Świat pasjonatów motoryzacji powinien być wdzięczny tym, którzy postanowili choć trochę złagodzić jego zawodowy charakter i przenieść go na scenę dróg publicznych tak łatwo przyswajalnego, choć w najmniejszym stopniu nie tracącego prawdziwej tożsamości.
Podczas tych krótkich i niebywale szybkich dwóch dni na Mazurach dopadło mnie takie przemyślenie, które skłoniło do napisania na bloga. A co, jeśli wkroczyliśmy w szczytową fazę rozwoju supermotoryzacji? GT-R jest przykładem supersamochodu totalnego w każdym aspekcie przyjemności z jazdy, wręcz irracjonalnie łączy przeciwstawne żywioły wyczynowości i turystyki samochodowej. A co, jeśli po tej amplitudzie inżynieryjnej perfekcji czeka nas już hybrydowa rzeczywistość, wyprana z emocji i monotonna cyfrowością (nawet GT-R wieszczy już tą przyszłość)? Współczesna cywilizacja nie znosi technologicznego dryfu, nie zaspakaja się żadnym stanem obecnym, podlega dyktatowi efektywności mierzonej rachunkiem ekonomicznym. Być może jeszcze za naszego życia odejdą najwspanialsi aktorzy. Wnioski nasuwają się same.
PS. Korzystając z okazji składam wszystkim drogim Czytelnikom klubowego bloga najwspanialszych chwil w tym okresie Wielkanocnym!
Adam / Supercar Club Poland