Wracając z przedszkola w dawno minionych czasach usłyszałem zarys historii, którą rozpoznałem dopiero po wielu latach. „Jaguar wspiął się na drzewo…” – z czym to się może kojarzyć? Dzisiaj, 22 stycznia, mija 61 lat od śmierci Michaela Hawthorna.
Powrót z przedszkola, czyli młotkiem w Trabanta
Tuż przy Pałacu Kultury w Warszawie, na rogu Siennej i Sosnowej, działało kiedyś przedszkole. Zanim, zburzone kilkanaście lat temu, dało miejsce pod biurowiec Warsaw Towers, było dla mnie jednym z miejsc dzieciństwa, do dzisiaj pełnym wspomnień. Pamiętam widok tajemniczej, srebrzystej delty huczącej nad placem zabaw. Staliśmy jak wryci, patrząc na zjawę z kosmosu. Teraz wiem, że było to 17 czerwca 1971 roku, gdy w Warszawie wylądował radziecki Tu-144.
Z innego dnia, gdy ojciec odebrał mnie z przedszkola i wracaliśmy Złotą, zapamiętałem ze szczegółami, co mi opowiadał. Nie wiem, czy minął nas lub może stał zaparkowany samochód Jaguar – mało prawdopodobne, bo byłby to zupełnie wyjątkowy widok w ówczesnym morzu Syren, Wartburgów, Moskwiczy, Wołg, z rzadka przetykanych Fiatem lub Volkswagenem. Dość, że tata mówił o Jaguarze, o tym jaki jest szybki, o jego klasie i jakości. By dać o tym pojęcie 6-latkowi, powiedział: „Jeśli uderzyć młotkiem w Trabanta, zrobi się dziura. A w Jaguara – najwyżej odpryśnie lakier.”
Mówił też o angielskim kierowcy wyścigowym, który jeździł Jaguarami bardzo szybko, aż pewnego dnia zginął za kierownicą jednego z nich. I znowu pamiętam słowa: „Samochód wspiął się na drzewo jak prawdziwy jaguar” i dalej o tym, że pomimo doskonałości tego wozu młody Anglik nie przeżył wypadku. W rok po tym powrocie z przedszkola nie żył już także ojciec i temat zderzenia z drzewem gdzieś w Anglii zakurzył się na wiele, wiele lat.
Dzisiaj wiem, że tego dnia, prawie 50 lat temu, poznałem historię ostatnich chwil Mike’a Hawthorna, Mistrza Świata Formuły 1 z roku 1958. Pierwszego Brytyjczyka, który zdobył ten tytuł, o punkt wyprzedzając w klasyfikacji Stirlinga Mossa. Tyle, że jedyna książka na te tematy, jaką posiadał ojciec w 1973 r. (bo też jedyna wydana w PRL), Samochody na torach wyścigowych świata, nie wymienia marki auta, którym zabił się Hawthorn. Skąd tata wiedział, że był to Jaguar, już się nie dowiem.
VDU 881
Hog’s Back oznacza długie, wrzecionowate wzgórze, ale to, które przecina obwodnica Guildfordu, wypada przełożyć na Czarci Grzbiet. Droga A3, którą nadjeżdżał Hawthorn, miała na tym odcinku złą sławę. Wiła się szczytem wzniesienia, wystawiona na silne podmuchy. Zimą była mokra, śliska, zimna i zdradliwa. Wychowany w Surreyu Mike znał ją doskonale – wiodła w stronę Londynu od Farnham, gdzie dorastał, mieszkał na szczycie Folly Hill i prowadził Tourist Trophy Garage. Jeszcze lepiej znał swój samochód. Jaguar Mark I 3.4-litre z tablicami VDU 881, z pozoru standardowy saloon, był poważnie zmodyfikowany do wyścigów. W maju 1958 r. Mike wystartował nim – i wygrał – w Daily Express Trophy Meeting na torze Silverstone.
Z wyższą mocą, szperą, zwiększonym rozstawem kół, na twardym zawieszeniu VDU był bardzo szybki i wyraźnie nadsterowny. Mało kto umiałby wydobyć pełnię jego możliwości. Gdy jeden z mechaników zaniepokojony ostrzegł Hawthorna, że wóz się niebezpiecznie prowadzi, ten odparł z właściwą sobie butą: „Jest OK. To ty nie umiesz nim jeździć.”
Zimowy deszcz pod Guildford
Dochodziło południe we czwartek 22 stycznia 1959 r. Hawthorn, od 3 miesięcy Mistrz Świata i rozchwytywana gwiazda, jechał do Londynu na kolejne spotkanie / lunch / raut / imprezę charytatywną, typowe dla pierwszego okresu po zwycięstwie. Na Hog’s Back oko błysnęło mu jak u drapieżnika, który dostrzegł zdobycz. Przed sobą miał Mercedesa 300SL. Nie znosił „kraut-carów”, co było elementem brytyjskiej dumy. A przy tym dobrze wiedział, do kogo należy ten egzemplarz. Za kierownicą SL siedział znajomy, Rob Walker, właściciel zespołu Formuły 1 Walker Racing Team.
Mike zrównał się z Gullwingiem, wyrwał do przodu. Po redukcji do dwójki i przejściu ciasnego zakrętu pełnym slajdem zwiększył przewagę do 50 metrów. Padało mocniej. Jaguar ślizgał się coraz bardziej; Mike ze stanowczością ładował pełny gaz. Mercedes malał w lusterku.
Przed maską zakręt – ostry, śliski, lśniący od wody. Hamulec. Sprzęgło. Cztery – trzy – dwa. Gaz. Tył Jaguara wysunął się na bok i kreślił piękną trajektorię. Gdy wrócił do szeregu, lekka wibracja na kierownicy dała sygnał, że koła odzyskały trakcję. Na prostej prędkość sięgnęła 170 km/h.
…while I’m still alive…
Jednocześnie ze zdobyciem tytułu mistrzowskiego Mike porzucił wyścigi. Słynął z bardzo kawalerskiego trybu życia, miał problemy ze zdrowiem. Czuł, że na torze rozpraszają go myśli, z coraz większym trudem utrzymywał koncentrację. Świeżą raną w pamięci była śmierć najbliższego przyjaciela, Petera Collinsa w GP Niemiec na Nürburgringu. W ciągu sezonu zginęli też Musso, kolega z zespołu Ferrari i Anglik Lewis-Evans. „Odchodzę, dopóki jeszcze żyję” – skomentował Hawthorn.
Droga lekko opadała przed szybką sekwencją lewy-do-prawy. Długo utrzymany gaz. Odejście na środek. Ujęcie. Hamulec: krótko i natychmiast gaz, bez ceregieli. Delikatnie poruszał kierownicą, by nadać tor do prawego zakrętu: szeroko / cięcie / wypust. Przez Hog’s Back wiał zimny, poprzeczny wiatr. To była ostatnia chwila, gdy wszystko szło tak, jak powinno.
Ucieczkę tyłu wywołał skręt kół w prawo, do cięcia. Nic strasznego – w każdym razie nie dla Mike’a. Kontra bez ujmowania gazu… jednak tym razem samochód nie zareagował. Obracał się dalej, poza wszelką kontrolę, poza kąt, od którego nie ma odwrotu. Tyłem do przodu, na pasie dla przeciwnego kierunku.
VDU o włos od czołowego zderzenia minął nadjeżdżającą ciężarówkę, ale otarł się o jej tył. Nadal z wielką prędkością sunął dalej, poza drogę. Ściął słupek. Zderzenie z drzewem, jak na gorzką ironię jednym z niewielu na tym odcinku, rozległo się stężonym, głuchym hukiem, jak kiedy ciężki żyrandol spada z sufitu na posadzkę.
* * *
Gdyby 29-letni Mike Hawthorn dojechał tego dnia do Londynu, i tak miałby przed sobą ostatnie miesiące życia. Mało kto wiedział, że jego nierówne starty w ostatnim sezonie, a nawet utraty przytomności, miały ponury powód – nieuleczalną chorobę nerek. Zdaniem lekarzy, śmiertelny wypadek oszczędził mu cierpień fizycznych i pożegnania ze wszystkim, do czego przywykł.
Obejrzyj filmy: