Viva pilotaż!

Koni nie dają nam darmo, więc skrupulatnie zaglądamy im w zęby. Każdą wyprawę Gran Turismo naszego Klubu poprzedza gruntowny pilotaż, by wytyczyć świetne drogi, odsiać poprawne hotele, zostawiając wybitne, skosztować potraw i w razie potrzeby otruć siebie zamiast Was. Jednak klubowy chochlik nie przespał jeszcze ani jednej wyprawy. Zawsze trafiło się coś, co na pilotażu grało, a podczas wyprawy świsnęło zerwaną struną. Dzisiaj odtajniamy archiwa. Ujawniamy, co w trakcie próby wyszło lepiej niż potem na scenie.

Plan to podstawa. Nasz pilotaż jest, zakręt po zakręcie i zupa po przystawce, komponowaniem klubowej wyprawy

Tu nie ma miejsca na błąd…

Wyprawy Gran Turismo traktujemy w Klubie jak Fabergé swoje jajka. Jeżeli można coś dopracować, poprawić – robimy to. Wytyczanie tras samochodowych po Europie nauczyło nas, gdzie spodziewać się pułapek i jak je omijać. Znamy też Prawa Murphy’ego i ich przełożenie na moto-turystykę planowaną nad mapą i mailem. Jeżeli nie przejedziemy jeden-do-jednego całej trasy, to wiemy, co będzie. Później, prowadząc kolumnę supersamochodów, zamiast mostu zastaniemy rendez-vous dźwigu z koparką i szutrowy objazd. W hotelach wskazujemy pokoje – inaczej Twój kolega z auta dostanie widok na zatokę, a Ty, drogi Klubowiczu, na zakład wulkanizatorski. W restauracji, jak mogliście zauważyć, wybieramy stół wraz z jego ustawieniem względem sali i innych gości. W przeciwnym razie jest pewne, że przy kolacji zasiądziemy nos w nos z dorocznym zlotem jubilatów Deutsche Bahn.

Dzień po dniu, wstając skoro świt i z głodu przymierając czasem, dokręcamy śrubki klubowych wypraw – po to, by w realizacji toczyły się gładko i bezawaryjnie. Z czego absolutnie nie wynika, że przewidzieć można wszystko i wszelkim wpadkom zapobiec. Aby zachęcić Was do udziału w już ósmym GT, do Katalonii we wrześniu 2019, wyjawimy garść takich potknięć z naszego dorobku. Sami oceńcie, czy mieliśmy na nie wpływ.

… chyba, że nieprzewidziany!

Rok 2011, pierwsze klubowe GT – Włoskie Fabryki Supersamochodów. Planowanie w połowie sierpnia winduje nas w letnim słońcu na przełęcz Grossglockner. Na szczycie chłodne powietrze, przejrzyste jak kielich Bollingera. Nic nie zapowiada tego, że na starcie wyprawy 20 września nad Alpy zajrzy zima. Na chwilę, ot tak, sprawdzić. Gdy po tygodniu zakończymy trasę w Monachium, Glockner znów grzać się będzie w słońcu. Jednak tego dnia nieprzejezdna po śnieżycy przełęcz jest zamknięta. Objazd przez Felbentauern też pozwala pokręcić kółkiem i uchylić przepustnice, ale czujemy się trochę jak w ZOO, gdy lew śpi za skałką, a na wybiegu pręży się gawron.

Rewanż, choć tylko częściowy, bierzemy w sześć lat później, na GT Michelin 2017. Prolog wygląda identycznie. Na pilotażu przepogodny Grossglockner, a potem, w blokach startowych, już widzimy, że deszcz w Chiemgau musiał oznaczać śnieg w Wysokich Taurach. Co też potwierdza się, gdy po kontrolnym telefonie ze stacji benzynowej („przeszły pługi; przełęcz w miarę przejezdna”) zanurzamy ostre kolory naszych Ferrari i Lamborghini w biel metrowych zasp przy drodze.

Powyżej: Grossglockner Hochalpenstrasse na pilotażu
poniżej – na wyprawie

Pogodowy prank numer dwa. Pilotując przed Odyseją Włoską Supercar (Italia 2013), nie możemy nafotografować się do syta ramp i zakosów przełęczy Stelvio, uciekających w dal perspektywą odwróconej lunety. Na wyprawie zwiedzamy chmury: koloru wapna, kredy, mydlin, krochmalu. Żółto-czarne słupki przy poboczu bardzo się przydają: od jednego widać w szarej mgle drugi, pokazujący, którędy biegnie droga. Mało tego, we wrześniu 2018 r. podczas GT Monte Carlo powtórkę serwuje nam wjazd na Mont Ventoux w Prowansji. Pilotaż: bajka. Przed nami dolina Rodanu, odległy Awinion, za plecami Alpy, a w wibrującej dali pasemko morza. Mateusz pisze dla Was rozprawkę o dalekich obserwacjach: bywają podobno dni, gdy wieżę na szczycie góry fotografuje Hiszpan pod Barceloną… A wyprawa? Ventoux wtyka swój spiczasty łeb w nimbostratusy. Widoczność 10 metrów. Zmianę kierowców przenosimy w niższe partie góry, bo wysiadający nie trafiliby z powrotem do aut.

Wilgotny poranek w dolinie wyraźnie zapowiadał: na przełęczy będzie mgła. Lub śnieg. Lub jedno i drugie…

Powyżej: w Alpach Bawarskich przed startem na Stelvio; rok 2013
Poniżej: w Chiemgau przed podjazdem pod Grossglockner; rok 2017

Droga na passo dello Stelvio: podczas wyprawy i na pilotażu

Morze też usiłowało być dowcipne. Dwukrotnie na naszych wyprawach odpływaliśmy od brzegu, oba razy z tym samym skutkiem. Azimutem z mariny w Varazze, z pokazem osiągów jachtu i panoramą liguryjskiego wybrzeża. W trzy lata później Prestige’em 46 Fly z portu w Splicie na kolację do Trogiru i z powrotem. Wszystko zaplanowane w detalach, włącznie z morzem, gładkim podczas pilotażów jak stół bilardowy. Nie znam skali Beauforta na tyle, by określić ile stopni osiągały fale w trakcie obu rejsów, ale pamiętam krabie wczepianie się w każdy możliwy uchwyt i piętrowe skoki na wodzie, która tylko w beczce deszczówki jest miękka.

Pogoda w Varazze

Powyżej: na pilotażu
Poniżej: na wyprawie, gdy wchodziliście na pokład. Liguria, 2013

Stan morza w Splicie

Powyżej: na pilotażu
Poniżej: na wyprawie. Dalmacja, 2016

Rok 2011, zwiedzanie fabryki Lamborghini na pierwszej wyprawie Klubu. Nie kupimy Wam kota w worku, więc przy okazji pilotażu sprawdzamy, co i jak pokazują gościom. Przewodniczka, choć w już popołudniowym wieku i z lekka trolejbusowej urody, prowadzi i opowiada fascynująco. Na wyprawie trafia się inna: młoda, ultrazgrabna Leonora [imię bohaterki zostało zmienione], piorunochron Waszych spojrzeń. Nawet daje się później zaprosić naszej grupie na kolację w Modenie. Tyle, że jako przewodniczka fabrykę w Sant’Agata Bolognese prezentuje znacznie słabiej.

Zresztą, nie tylko Glockner… Przełęcz w Dolomitach

Powyżej: na pilotażu
Poniżej: na wyprawie. Południowy Tyrol, 2017

Kulinaria? Serwuję w tej chwili. Trzeci dzień GT Monte Carlo 2018, a od trzeciego dnia spędzonego w autach już unika się cięższej kuchni. Będzie lekko i pomysłowo: pierś młodej kaczki na lunch porównamy przy kolacji ze słynną francuską dziczyzną – z perliczką sparowaną z lokalnym, czerwonym Gaillac. Dokładniej, formuła w obu restauracjach brzmi tak: „kaczuszki lub to, co rano na targu będzie najświeższego” / „perliczki lub to, co nasz dostawca przywiezie nam najlepszego”. Moja wina! – nie przewidziałem, że klubowy chochlik ocali tego wrześniowego dnia i kaczuszki i perliczki. Na lunch podano nam stek z antrykotu; na kolację stek z rostbefu.

Może było tych wpadek więcej, może nie. Za nami kolejny perfekcyjny pilotaż: przygotowujemy Katalonię 2019. Sprawdźcie nas podczas wrześniowej wyprawy.

I jeszcze raz: postój na przełęczy Stevio: na pilotażu i podczas wyprawy

Widok ze szczytu Mont Ventoux na pilotażu, lipiec 2018. Tego samego miejsca na wyprawie nie pokazujemy – nikt o zdrowych zmysłach nie sięgnął po aparat

Powrót

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *