Tag: is_tag

Łatwy trudny rajd

Łukasz Kabaciński i Szymon Gospodarczyk na trasie Rajdu Ypres 2013

Rozochocony sukcesem na rajdzie Korsyki do Belgii na Ypres, eliminację Mistrzostw Europy, jechałem pewien swego. To nawet nie taki trudny rajd, pomyślałem, wystarczy popatrzeć na mapę odcinków. Mnóstwo prostych, brak wzniesień, na oko łatwe zakręty gładko poddające się cięciom. Relacje telewizyjne tylko utwierdzały mnie w przekonaniu, że po francuskim piekle czeka mnie słodka, niczym tutejsza czekolada, rajdowa sielanka.

Uważaj na różne typy asfaltów oraz ich przyczepność – przestrzegał Hołek na klubowym spotkaniu, choć akurat o przyczepność obawiałem się najmniej. Lata startów w rallycrossie, ze zmienną szutrowo-asfaltową nawierzchnią, wpoiły mi intuicyjne czucie drogi pod kołami. Dopiero w trakcie opisu przed rajdem zrozumiałem, jak wiele pokory wymagają te odcinki i że pojęcia śliski dane mi będzie, boleśnie, nauczyć się na nowo.

Na starcie GEKO Ypres Rally ustawiło się ponad 100 załóg. Warto dodać, że w naszej klasie zgłoszonych było aż 65 samochodów! Tak duża frekwencja spowodowała, że wjeżdżając na odcinek specjalny zastawaliśmy warunki skrajnie inne niż na zapoznaniu. To co wcześniej jawiło się jako dwójkowy zakręt, teraz okazywało się być piątkowym dnem, gdyż wcześniej przejeżdżające auta poszerzały cięcia zakrętów nawet na szerokość nadwozia. Niby lepiej, bo można było jechać szybciej, ale każdy kij ma dwa końce – koła bardzo pogłębiły cięcia, niekiedy ponad pół metra niżej niż poziom drogi. Chyba nie muszę tłumaczyć, jak nieprzewidywalny staje się samochód wjeżdżając w tak gigantyczną koleinę.

Zaskakująco od samego początku jedzie mi się bardzo przyjemnie i pewnie. Szybko wyczuwam limity przyczepności, zakręty wyhamowuję w punkt i nawet cięcia nie sprawiają kłopotu. Jednak ósmy kilometr drugiego odcinka, w partii ciasnych zakrętów, okazuje się być początkiem końca. Dwa prawy ciąć, pięćdziesiąt trzy minus lewy – tniemy zakręt z odpowiednią prędkością, optymalnym torem i z uwagą, bo opis przewidywał, że z czasem może być bardzo głęboki. Charakterystyczny opór na kierownicy w ułamku sekundy przekazuje do mózgu, że pobocze zaczyna nas wciągać. Odbijam kierownicę do zewnętrznej zakrętu, samochód wyrywa się z cięcia, jednak w efekcie traci stabilność. Niefartownie asfalt, na który wraca nasze Clio, jest ekstremalnie śliski i praktycznie bezwładnie przemieszczamy się w kierunku drzewa. Uczucie bezradności towarzyszące takim sytuacjom jest nie do zniesienia…

Uderzamy w drzewo stroną pilota na wysokości przedniego słupka. Na szczęście zarówno mnie jak i Szymonowi nic się nie stało. Fabryczna specyfikacja auta to jednak o niebo bardziej wytrzymała konstrukcja niż dowolny wynalazek z małej rajdowej stajni. W takich sytuacjach można też poczuć, za co wydaje się tak duże pieniądze… Pęknięta klatka uniemożliwia nam jednak dalszą jazdę, choć praktycznie rzecz biorąc, po kilku naprawach, samochód mógłby jechać dalej.

Statystyki pokazują, że rajd był bardzo trudny. Prawie 90% kierowców wypadło z trasy, mało kto nie miał żadnych problemów a ok. 70% załóg nie ukończyło zawodów. Wylatując z drogi pomyślałem, że zabrakło mi pokory do nowej trasy. W rajdach – jak w życiu – mnóstwo czynników składa się na końcowy sukces, ale najważniejsze jest dotarcie do mety. Jak za każdym razem podkreśla Hołek, walka o dziesiąte części sekundy w zakręcie, gdy w czasie całego rajdy trzeba ich pokonać setki, nie jest tak ważna, jak wydaje się w ogniu rywalizacji w samochodzie. Tym bardziej, jeśli przeciera się szlaki. To prawda tak prosta w teorii, a tak trudna w zastosowaniu.

Pełną parą trwają przygotowania do szutrowego rajdu Sibiu w Rumuni, na który wyjeżdżamy już 22-ego lipca. Łatwo licząc mamy maksymalnie 3 tygodnie na zbudowanie nowego samochodu, ale na pewno damy radę. Ypres 2013 pozostaje zapomnieć, wrócić za rok i powalczyć jeszcze raz! Tym razem już życiowo mądrzejsi…

Łukasz Kabaciński / Supercar Club Poland

Powrót

Najtrudniejszy rajd świata

Łukasz Kabaciński i Szymon Gospodarczyk na trasie Rajdu Korsyki, piątej eliminacji Rajdowych Mistrzostw Europy

Na Korsyce nie wygrywają szybcy kierowcy, tylko dobrze zgrane zespoły – słowa Hołka potwierdziły się już na pierwszych kilometrach Tour de Corse, ponoć najtrudniejszego rajdu asfaltowego świata. Początku mojej małej wielkiej przygody z Rajdowymi Mistrzostwami Europy.

Wszystko zaczęło się od członkostwa w Supercar Club i rozmowy z Hołkiem. Stary, musisz spróbować, to przygoda życia – zachęcał człowiek, który w 1997 roku stanął na szczycie rajdowej Europy. Z takim nauczycielem brakowało mi już tylko kompetentnego zespołu i konkurencyjnej maszyny, co wkrótce ziściło się w osobach chłopaków z 2Brally, pilota Szymona Gospodarczyka i Renault Clio Sport R3 z fabrycznej stajni. Jak zaczynać to z wysokiego C, a nawet K – decyzja została podjęta, szlaki Mistrzostw Europy przecieramy na Korsyce. Wcześniej treningowo postanowiliśmy pojechać Rajd Eger na Węgrzech.

Wtorek – Środa (14-15 maja): zapoznanie z trasą
W trakcie którego okazało się, że to trasy na Węgrzech były bardziej równe niż te na Korsyce! W dwa dni przejechaliśmy z Szymonem całą wyspę, robiąc ok. 1 000 km i opisując dwukrotnie odcinki. Hołek wielokrotnie zwracał uwagę, jak ważny jest tu opis i jego dyktowanie. Wręcz kluczowy, bo nie sposób zapamiętać tak wielu zakrętów, przechodzących w takim tempie jeden w drugi, raz zaciskając się, innym razem otwierając, usianych na każdym kroku pułapkami. Nawet miejscowi mają z nimi problem.

Strefa serwisowa przed startem do pierwszego odcinka

Największe zaskoczenie z opisu? To że większość zakrętów jest niewidocznych, czyli opis i jego dyktowanie muszą być perfekcyjne zgrane, aby kierowca mógł jechać szybko na ślepo i nie skończyć w jednej z kilkusetmetrowych przepaści, z których samochodów już się tutaj nie wyciąga. Odcinki bardzo długie, wąskie i zdradliwe, o czym wiedzieliśmy przed rajdem. Tylko dwa poniżej 20 km, większość ok. 23 – 28 km. Niewiarygodnie kręte, wystarczy spojrzeć na statystykę: 10 000 zakrętów wplecionych w 250 km odcinków specjalnych, co daje 4 zakręty na każde 100 m…

Inauguracja Tour de Corse

Czwartek (16 maja): testy przed rajdem
Czyli pierwsze kilometry przejechane szybko, po których wprowadziliśmy korekty w ustawieniach zawieszenia. Zaskakująco odcinki są tu dosyć wyboiste i miejscami brudne, dobre czucie drogi jest więc kluczowe. Nawet dobrze, bo lata spędzone w rallycrossie przyzwyczaiły mnie do takich warunków, gdzie przyczepności trzeba szukać, a nie ufać w 100 procentach oponom.

Pamiątkowe zdjęcie przed startem

Później zakulisowe pogawędki i pamiątkowe zdjęcie z wszystkimi zawodnikami. Brian Bouffier i Robert Kubica utwierdzają nas w przekonaniu, że jest to najtrudniejszy asfaltowy rajd świata. Takie słowa z ust faworytów otwierają nam oczy – zabawa się skończyła, jutro rano zaczyna się walka z drogą, rywalami i, przede wszystkim, sobą samym.

Piątek (17 maja): start
7:15 wyjeżdżamy z parku, ale dopiero ok. 10 trafiamy na odcinek. Prognozy pogody mówią o słońcu i czystym niebie, ale nad nami ulewa. Rozpoczyna się więc ruletka z doborem opon – ryzykować „sliki” czy „deszcze”… Ostatecznie zakładamy 4 opony na deszcz.

Na przekór losu wychodzi słońce, asfalt wysycha i w połowie odcinka nie mamy już opon z przodu. Droga do mety to przyspieszony kurs przetrwania, szukanie kompromisu między szybkością a oszczędnością opon.

Kolejny odcinek jedziemy już na slikach, co znowu okazuje się nietrafionym wyborem – tym razem bardzo wilgotno i brudno. W tym gąszczu zakrętów trudno skupić się na opisie, kiedy głównym problemem jest trafić w drogę. W efekcie dojeżdżając do serwisu jesteśmy mocno rozczarowani, ale co ważniejsze bezstratni i wciąż w rywalizacji.

Rajd Korsyki, dzień 1

Do końca dnia, oprócz słońca, uśmiecha się do nas także los, dzięki czemu uzyskujemy przewagę pół minuty nad najbliższym przeciwnikiem i kończymy dzień na piątym miejscu w klasie piątej.

Sobota (18 maja): zaufanie
Kolejny dzień to szkoła życia. Przyjmujemy założenie, że jedziemy własnym tempem, ale nie zachowawczo – za radą Hołka powoli obcinamy margines ryzyka wraz z rosnącą pewnością na drodze. Mamy do nadgonienia minutę do czwartego miejsca.

Rajd Korsyki, dzień 2

Po pierwszej próbie odrabiamy 32 sekundy do Punto s1600 z włoską załogą na pokładzie. Kolejne odcinki to ponowna walka z przedwcześnie kończącymi się oponami, dlatego przed strefą serwisową tracimy 2 sekundy do Punto. Co ważniejsze, mam coraz lepsze czucie samochodu i notatek Szymona, mogę bardziej skupić się szukaniu czasu, a w tym rajdzie ma to niebagatelne znaczenie.

W serwisie konsultacja z zespołem i domem – córka namawia, żeby gonić i być na podium. Nie mam chyba wyboru :). Hołek studzi zapały i naciska, że meta jest najważniejsza. Trzeba niebywałego doświadczenia, aby w takich chwilach zachować rozsądek. Konsultacja z Mentorem dodaje nam pewności i po strefie serwisowej, już jako jedyni Polacy na trasie, stajemy w pełnej gotowości.

Rajd Korsyki, dzień 2

Kolejny odcinek to nasz najlepszy OS w rajdzie, świetne wyczucie auta i drogi, zakręty trafiane w dziesiątkę, płynny tor jazdy i perfekcyjna robota Szymona. Na mecie odrabiamy 22 sekundy do Punto. Renault Clio R3 z lokalnym kierowcą wypada i jesteśmy na trzecim miejscu, do drugiego tracąc mniej niż 6 sekund.

Ostatni odcinek upływa jak marzenie, czuję jak z każdą chwilą nabieram ochoty do przyspieszenia już wypracowanego tempa. Rosnąca pewność z jednej strony cieszy, ale z drugiej pojawia się obawa – czy już nie za szybko. W pewnym momencie pokładam zbyt duże zaufanie w opis – zakręt 3+ okazuje się być 2…

Efekt błędu na 14 km przed metą ostatniego odcinka rajdu

Na tym rajdzie nie ma miejsca na korekty i ratowania. Łapię za ręczny, aby ochronić przed zbliżającym się murkiem kluczowe przednie koła. Po uderzeniu w lusterku widzimy koło stojące w poprzek auta. Do mety już tylko 14 km, po dwóch kolejnych nie mamy opony – jedziemy na trzech kołach i feldze. Za metą rajdu szybko sprawdzamy stan samochodu. Nie jest źle, zawieszenie całe, dodatkowo udało się założyć koło zapasowe.

Najszybsza polska załoga na Rajdzie Korsyki A.D. 2013

Mamy trzecie miejsce!
Przewaga nad kolejnym zawodnikiem była tak duża, że wiedzieliśmy, że jeśli dojedziemy do serwisu, to puchar z Tour de Corse jest nasz. Udało się. Na uroczystej imprezie zakończenia rajdu w Ajaccio bardzo dużo Polaków, wspaniała atmosfera pomimo ulewy.

Jak po trudnym egzaminie ogarnia nas niezwykle przyjemnie uczucie schodzącego napięcia i satysfakcji z dobrze wykonanej roboty. Spisał się zespół techniczny, Szymon na prawym fotelu i moja rodzina, która do ostatniego metra przed metą trzymała kciuki. Wszystko to nie miałoby miejsca, gdyby nie wierni sponsorzy i Hołek, którego doświadczenie było niebagatelną komponentą naszego sukcesu. Szczere podziękowania dla wszystkich i do zobaczenia na trasach GEKO Ypres Rally w Belgii między 27 a 29 czerwca.

Łukasz Kabaciński / Supercar Club Poland

Powrót

Lista postów