Tag: is_tag

Samo zdrowie

Jeździj regularnie. Bez celu. Po to się tak starasz, aby móc to robić.

Twój lekarz radzi: regularnie zażywaj jazdy supersamochodem.

Przez ostatnie lata nasze życie radykalnie przyspieszyło i stało się gonitwą. Stale nie wyrabiamy się z długą listą spraw. Zaległości są normą. Nie mamy czasu na rzeczy, które budują jakość egzystencji – relacje z innymi, duchowość, przyjemności. Tracimy sens tego wszystkiego, bo przecież gonitwa sama w sobie nim nie jest.

Powszechna mentalność życia w biegu sprawia, że czujemy się winni lub tracący coś, gdy przeznaczamy czas na odpoczynek, relaksujące przerwy obiadowe, spotkania bez celu. Mamy za to 12-godzinne dni pracy, śmieciowe jedzenie i nadmiar technologii.

W odpowiedzi na tak szybkie tempo, organizm reaguje identycznie jak w sytuacjach stresowych. Oś podwzgórzowo-przysadkowo-nadnerczowa staje się nadaktywna, w skutek czego wydziela zwiększone ilości kortyzolu i adrenaliny. To reakcja identyczna jak w sytuacjach zagrażających życiu.
Utrzymująca się dłuższy czas skutkuje szybkim wypalaniem organizmu, problemami nerwowymi, gastrycznymi, słabą jakością snu. To droga donikąd. A dokładniej do szpitala.

Rozwiązanie jest banalnie proste, ale tak dziś nierealne. Wyluzować. Na taki luksus nie pozwalają sobie dziś nawet miliarderzy. Każdy ma tyle do zrobienia, że dopiero śmierć pokaże nam, jak banalne sprawy traktowaliśmy poważnie.

Ja również nie potrafię sobie z tym radzić. Chciałbym żyć inaczej, ale nieodmiennie mi to nie wychodzi. Mam za to jedną zasadę, która pozwala mi nie ulegać tej psychozie bezgranicznie. Trzymam się swoich priorytetów.

Od nich zaczynam tworzenie planów. Jeśli ważny jest dla mnie sport, to od treningu zaczynam planu dnia. Jeśli nie starczy czasu, to na stoczterdziestysiódmy projekt. Ale nie na wieczorny bieg.

Identycznie podchodzę do jazdy autem – mojej pasji i jednej z największych życiowych przyjemności. W planie miesięcznym mam sztywno określone, ile razy i w jakich okolicznościach będę jeździł ciekawymi autami. To mój relaks. To mój cel. Całe życie o tym marzyłem, więc czas spełniać marzenia. Jazda nie musi być szybka. Byle droga i auto były ciekawe.

Mój organizm się tego domaga jak ruchu czy snu. Jeśli pasjonujesz się motoryzacją, to Twój również.

Jeździj regularnie. Bez celu. Dla siebie. To cel sam w sobie. Po to się tak starasz, aby móc to robić. Bez tego wszystko traci sens.

Kamil / Supercar Club Poland

Powrót

Za dużo mocy

Szybka, ale płynna jazda to coś, co daje prawdziwą przyjemność z interakcji z drogą i samochodem

Jak dużo mocy to za dużo?

Zanim przeczytasz dalej – zastanów się i odpowiedz.

99% z nas powie – nie ma czegoś takiego jak nadmiar mocy. Zawsze może być więcej.

Mój szacunek zyskuje ten, kto stwierdzi, że to zależy od drogi i celu jazdy.

Oczywiście – rozumiem Hołka, który mówi, że więcej mocy to lepszy czas na odcinku specjalnym. Sport rządzi się swoimi prawami.

Ale jazda dla przyjemności rządzi się innymi. Gdy jadę dla własnej frajdy, zbyt dużo mocy mi przeszkadza; odbiera jej część. Zbyt mocne w stosunku do drogi auto sprawia, że niemal nigdy nie wykorzystuję jego pełni możliwości i większość czasu zastanawiam się, jakby to było, gdybym mógł trzymać gaz w podłodze a nie stale suszyć (jechać na pół gwizdka). To bardziej frustruje niż cieszy. Jest niemal jak jazda supersamochodem w korku – taki świetny a nie mam jak mu rozprostować nóg.

Interesują

Kluczowe jest pojęcie „w stosunku do drogi” – na autostradzie faktycznie nie istnieje pojęcie zbyt dużej mocy. Ale nas nie interesują autostrady, tylko ciekawe, techniczne drogi, na których kierowca musi prowadzić auto a nie tylko w nim siedzieć. Takie drogi, po jakich jeździmy na klubowych wyprawach gran turismo. Drogi kipiące zakrętami, podjazdami, drobnymi zmianami profili, lekkimi podbiciami, zmianami nawierzchni, przejściami przez otwarte i ślepe sekcje. Drogi z własnym rytmem. Wymagające.
Satysfakcjonujące.

Na takich drogach czasem 100 koni to dużo. Czasem 300 koni jest akurat.
Czasem można wykorzystać i 500. Jedno jest dla nich wspólne – to one dyktują przyjemność, nie moc. Moc jest dodatkiem.

Gdy auto jest za mocne w stosunku do drogi, jazda nim za bardzo wybiega
– trzeba stale myśleć na trzy zakręty naprzód, stale przewidywać to, co jeszcze ledwo widoczne na horyzoncie, bo tak mocne auto będzie tam za moment. Za mało uwagi pozostaje na cieszenie się tym, co akurat dzieje się pod kołami. Na delektowanie się wyczuwaniem auta, pracy zawieszenia, operowanie pedałami i kierownicą. Jazda zmienia się w bronienie przed nadmiarem prędkości, zamiast zabieganiem o jej właściwą ilość.

Dlatego tak starannie dobieramy drogi na nasze wyprawy – żeby były właściwe do mocy naszych aut. I nie oznacza to samych prostych; przeciwnie – oznacza to drogi techniczne, ale płynne.

Co zrobić, gdy jednak mocy jest za dużo? Po prostu – jechać płynnie, na możliwie niedużych amplitudach gazu i hamulca. Zamiast „pełny gaz – pełny hamulec” obrać technikę „tyle gazu ile trzeba, aby lekkim dohamowaniem przygotować następny zakręt”. Jechać możliwie płaską sinusoidą prędkości i cieszyć się pracą auta a nie walczyć z jego narowistością. Tego chcemy i będziemy się uczyć, bo to daje przyjemność z jazdy. A ta jest naszym celem ostatecznym.

Kamil / Supercar Club Poland

Powrót

Nowicjusz na Ringu (cz. 1)

Nurburg - tu się je, śpi i oddycha Ringiem i ogólnie motosportem.

Odkąd pamiętam, marzyłem o pojeżdżeniu po Nurburgringu – legendarnym, najtrudniejszym torze świata. Zawsze jednak miałem coś pilniejszego i przez wiele lat odkładałem ten wyjazd. Zebrałem się dopiero, gdy kupiłem STi, które umożliwia wygodny dojazd na kołach i sensowne pojeżdżenie na miejscu. Wcześniej do Ringu przymierzałem się kilkakrotnie i za każdym razem nie udawało się, bo za bardzo chciałem być przygotowany na tip-top. Dlatego tym razem w ogóle się nie przygotowywałem, po prostu postanowiłem jechać rekonesansowo. W niedawno kupionym aucie zrobiłem tylko standardowy przegląd z wymiana rozrządu, olei, płynów itp.

Mekka

Dojeżdżając do Nurburga tuz przed zmrokiem po raz pierwszy dostrzegłem miedzy drzewami katem oka Nordschleife i pomyślałem, ze to chyba jakaś makietka. Tor wydal mi się mikroskopijny w stosunku do wyobrażeń. Wąziutka wstążka asfaltu niczym górska dróżka. Po wszystkich obejrzanych filmach miałem wyobrażenie monstrualnego obiektu, kilkakrotnie większego niż to, co zobaczyłem. Chwile później minęliśmy kolejny widoczny kawałek i to samo wrażenie. W samym Nurburgu nie ma chyba niczego, co nie miałoby związku z Ringiem czy motosportem. Od rogatek wszędzie centra testowe niezliczonych firm samochodowych, oponowych, hamulcowych itp. Ośrodki badawcze, serwisy sportowe, wypożyczalnie samochodów, szkoły jazdy.

Centrum testowe M GMbH - w tle malowniczy zamek Nurburg i zabudowa miasteczka

Do tego salony wszystkich marek mających w ofercie auta sportowe – od klasyków jak Porsche, Lotus czy BMW, przez nie do końca spodziewane jak Aston Martin, kończąc na tunerach w rodzaju DigiTech, Powertec itp. Przy torze GP ogromne (jak hale targowe) centrum dla gości – sklepy, restauracje, usługi, trybuny. Rozmach większy niż na największych stadionach. I absolutnie wszystko pod jednym szyldem – tu się je, śpi i oddycha Ringiem i ogólnie motosportem. Wszędzie obowiązują płatności zbliżeniową karta torowa. Organizacja jak na Niemców przystała – perfekcyjna w każdym detalu. Mnóstwo ludzi a nigdzie żadnych z tym problemów. Jak się okazało w ciągu następnych dwóch dni – ma to odbicie w cenach; wszystko i wszędzie jest bardzo drogie.

Nie dać się zjeść na śniadanie

W wieczór przyjazdu, gdy tylko zameldowaliśmy się w hotelu, skoczyliśmy pod bramę wjazdowa Ringu. I od razu kilka zaskoczeń – Ringhaus faktycznie, tak jak się reklamuje, jest 200m od wjazdu na tor. Drugie, milsze zaskoczenie – w niedziele Turistenfahrten od 8 do 20 (z www wynikało, ze od 18 do 20). Zamiast więc planowanego teoretyzowania przy piwie były tylko dwa szybkie kufelki i spanie. Gospodarz poradził nam nie jeść śniadania tylko być przed 8 przy wjeździe a na śniadanie zjechać, gdy zamkną tor z powodu wypadku. Jak stwierdził, na pewno do 10 zdążymy zjeść… Dało to do myślenia i postanowiłem, ze nie będę powodem, dla którego inni pojada na śniadanie.

Kwadrans przed 8 staliśmy na legendarnym parkingu przy żółtych szlabanach. Było zimno (ok. 7 stopni) i padało. Kupiłem kartę torowa jako drugi tego dnia, tuz za sympatycznym Niemcem od stop do głów ubranym w akcesoria Porsche GT3 RS. W ciągu kilku minut parking zaczął się zapełniać absolutnie wszystkimi autami, jakie kojarzą się z szybka jazda. A deszcz padał i padał. Gdy szczękający jak karabin maszynowy niemiecki glos oznajmił przez megafon, ze za moment tor zostanie otwarty, przez chwile zacząłem szukać wymówek, żeby zaczekać na lepsza pogodę i nie wjeżdżać na razie. W końcu jestem 1000 km od domu na wrogiej ziemi. Ale nie przyjechałem tu po wymówki, więc żeby uciąć dylematy jako pierwszy ustawiłem się przy bramkach.

C.D.N.

Kamil / Supercar Club Poland

Powrót

Lista postów