Tag: is_tag

Sztuka podróżowania

Bądźmy indywidualistami za kierownicą, w najlepszym tego słowa znaczeniu

Z przyjemnością czytam, jak Klub odbiera turystykę samochodową. Pozwólcie, że wtrące także coś od siebie. Dla mnie podróże autami są czymś więcej niż obowiązkowym przejazdem na hotelowy parking, lubię szukać dłuższe, ale ciekawsze drogi do celu, staram się być aktywnym kierowcą, nie zrutynowanym dorożkarzem. Podobnie jak Hołek uważam, że to jak podróżujemy, świadczy o nas bardziej niż samochody i miejsca, które wybieramy.

Dwa przykłady. Miesiąc temu przecinałem Alpy w drodze z Innsbrucka do Bormio. Już na autostradzie Inntal zwraca moją uwagę austryjacka rodzina w 911-tce z dwoma rowerami na dachu. Ponownie spotykamy się na parkingu pod restauracją Gallia, kilka kilometrów przed słynnymi serpentynami przełęczy Stelvio. Ruszamy wspólnie. Kierowca Porsche w tempie turystycznym, ale nienaganny tor jazdy, wykorzystanie pełnej szerokości drogi, na zjazdach hamowania silnikiem i skręty z – w punkt – dociążonym przodem. Świetne czytanie ślepych i trudnych nawrotów, światła stopów migające jedynie w miejscach absolutnej konieczności. Podręcznikowa płynność jazdy, którą od sportowej różniła tylko niższa prędkość. Widok równie rzadki, co przyjemny w oglądaniu. Choć zaledwie muskał gaz minimalizując przeciążenia, do Hotelu Palace w Bormio dyktował tempo bardziej niż satysfakcjonujące.

Niejeden powie: niuans, odchylenie; hipokryta doda: nieodpowiedzialny, infantylny. A jak dla mnie to przykład świadomego kierowcy skupionego w pełni na jeździe, którą nie tylko rozumie, ale która sprawia mu fizyczną przyjemność. Paradoksalnie bardziej odpowiedzialnego niż przygnębiająca większość kierowców ślepo przekonana, że za bezpieczeństwem na drodze kryje się jedynie prędkość. Zwracam też uwagę na dobór auta do okoliczności. Porsche 911 jest zwykle n-tym samochodem w garażu, w którym wyższy priorytet mają auta bardziej pasujące do bagażnika dachowego. Kto jednak, komu benzyna płynie w żyłach, nie zabrałby Porsche na jedną z najciekawszych przełęczy drogowych na świecie, nawet jeśli miałby to być rodzinny wyjazd na rowery?

I drugie wspomnienie, tym razem niestety z Polski, powrót z Olsztyna do Warszawy. Na „siódemce”, w środku dnia i w epicentrum natężenia ruchu, napada na mnie czarne BMW serii 5 z falującą na dachu anteną CB. Wyprzedzanie na trzeciego, gwałtowne skręty, przeskakiwanie o jeden samochód do przodu tylko po to, aby kolejne kilkanaście minut stać w miejscu w korku. Elegancki pan, jedna ręka na kierownicy, zero-jedynkowa obsługa przepustnicy każdorazowo wieńczona gwałtownym hamowaniem. Agresywna mowa ciała. Książkowy przykład różnicy między zdecydowaną jazdą a drogowym impertynenctwem. W każdym szaleństwie jest metoda, to prawda, przyjechał do Warszawy w tym samym momencie co ja, wykorzystujący tylko oczywiste luki w poszatkowanym wężyku aut. Ale wyżył się. Będzie miał kolejny materiał do, legendarnych już, opowieści o czasie przejazdu z Olsztyna do Warszawy.

Nie zrozumcie mnie źle. Nie chcę moralizować. Podobnie jak nie podlega obiektywnej ocenie zakładanie skarpet do sandałów, tak kierowca czarnego BMW odpowiada tylko przed własnym poczuciem smaku (przy braku szczęścia także przed panami z czarnego Opla). Dziwi mnie jednak poczucie anonimowości, jakie daje niektórym blaszana puszka samochodu, prawie jak internetowa rzeczywistość przed ekranem monitora. Brak elementarnego wstydu. Mogę wszystko, bo to tylko przejazd samochodem i ułatwiam sobie to wedle własnego uznania. Nieważne jak to robię i za kogo ludzie na zewnątrz mnie uważają, w końcu tutaj cel uświęca środki. Po przyjeździe na miejsce poprawiam mankiety w koszuli, naciskam reset i nic się nie stało.

Na drugim biegunie kierowca 911-tki jadący dla frajdy. Świadomość wiedzy i trudu, które kryją się za płynnym ruchem prowadzonego przez niego samochodu. Przyjemność porównywalna z podziwianiem muskulatury ciała i gracji ruchów profesjonalnego atlety. Do pełnego odbioru wymagająca jednak własnego doświadczenia. Jeśli nie rzucałeś nigdy kulą, nie pojmiesz warsztatu tych, którzy robią to na poziomie mistrzowskim. Choć nie dostrzegłem twarzy kierowcy, wzbudził mój szacunek i jeśli spotkalibyśmy się na szczycie przełęczy, z pewnością pokazałbym kciuk podniesiony do góry. Temu od BMW – co najmniej w dół.

Myślę, że warto dbać o styl podróżowania, podobnie jak dbamy o styl w ubiorze i przy jedzeniu. Na przekór tego, co na co dzień każdy z nas spotyka na drodze. Szczególnie teraz, w czasach ślepej mody na indywidualizm. Bądźmy indywidualistami za kierownicą w najlepszym tego słowa znaczeniu. Jak kierowca 911-tki.

Tomek / Supercar Club Poland

Powrót

To nie pora dla supersamochodów

Co nie znaczy, że to nie pora dla kierowców. Gdy drogi robią się śliskie i większość supersamochodów zapada w garażowy sen, nastaje najlepszy czas na naukę prowadzenia. Jazda po śniegu to kwintesencja wszelkich umiejętności – jeśli potrafisz prowadzić po białej nawierzchni, to potrafisz na każdej. Dlaczego śnieg jest tak znakomity do nauki? Ponieważ pozwala poznawać kinetykę prowadzenia samochodu przy znacznie niższych prędkościach niż jakakolwiek inna nawierzchnia. Po śniegu można jeździć kontrolowanymi poślizgami przy kilkudziesięciu km/h bez niszczenia samochodu i nadmiernego ryzyka. Na śniegu wszystko dzieje się wolniej i łagodniej niż na asfalcie, dlatego można się uczyć, tzn. obserwować efekty swoich poczynań i korygować je w czasie rzeczywistym.

Supersamochody nie są stworzone do zimowych warunków – niskie, sztywne zawieszenia i monstrualne koła czynią je bezradnymi na śniegu. W takich warunkach najlepiej spisują się auta na wąskich oponach i z miękkim zawieszeniem o dużym skoku. Oczywiście, supersamochodem na zimówkach da się jeździć zimą, ale po co, skoro nie będzie to ani przyjemne, ani bezpieczne, ani skuteczne. Jest tak wiele innych fascynujących aut, którymi można rozwijać się jako kierowca na śliskim i czerpać garściami przyjemność z jazdy poza przyczepnością.

Tylny napęd + śnieg = najwyższa szkoła jazdy

Ferrari wypuściło w minionym roku FF – swój pierwszy w historii model z napędem na cztery koła. Głównym celem FF jest poszerzenie zastosowań skrajnie niepraktycznych Ferrari. Teraz miłośnik konika z Maranello może podjechać pod stok w cztery osoby. Aby pokazać, co FF potrafi zimą, Ferrari poprosiło Markku Allena, byłego rajdowego mistrza, o kilka popisów na zaśnieżonej szosie. Całkiem zgrabnie się prowadzi w takich warunkach jak na 600 KM.

FF – pierwsze Ferrari promowane w śnieżnej scenerii

A to już kwintesencja przyjemności z jazdy po śniegu, czy w ogóle z jazdy. Tylnonapędowe 911, dobre zimówki i idealnie gładki biały Nurburgring Nordschleife tylko i wyłącznie dla jednego auta. Założe się, że kierowca – Tim Schrick – przez cały przejazd zaklinał rzeczywistość, aby ta chwila trwała wiecznie!

Takich magicznych chwil za kierownicami najlepszych aut świata życzymy Wam i sobie w tym roku jak najwięcej!

Kamil / Supercar Club Poland

Powrót

Lista postów