Tag: is_tag

Mazurska jesień

Jesienny ciepły wieczór, światła lamp odbijające się w tafi spokojnego jeziora i supersamochody. Jak oddać magię takiej chwili? Obrazem, ale nie(-)zwykłym.

Klimat jezior mazurskich jest czymś niepowtarzalnym nie tylko między Odrą a Bugiem. Przekonaliśmy się o tym po raz kolejny podczas ostatniego Gran Turismo w rodzinnych stronach Hołka. Choć kilka dni wcześniej, podczas Odysei Włoskiej, oglądaliśmy perły alpejskiego pejzażu – Como i Gardę – nie potrafiliśmy nie zachwycić się aurą polskiego Pojezierza. Spokój i plastyka jesiennych barw rodem z malarstwa Chełmońskiego uspokaja, zmusza do refleksji. Jest wspaniałym zwieńczeniem dnia pełnego motoryzacyjnych wrażeń.

Supersamochody? Tak, ale w wielkim mieście, na tle wieżowców, w zimnym rtęciowym świetle odbijanym w lustrze asfaltu. Czy aby na pewno? Okazuje się, że industrialne supersamochody mogą pięknie wpisywać się w liryczne otoczenie mazurskich jezior. Wystarczy odpowiednie oświetlenie i artysta obrazu, który skomponuje te elementy w harmonijną całość. Za sprawą fotografa Mateusza Klimka zobaczyliśmy nowe oblicze arcydzieł inżynierii z klubowego garażu. Akcja rozgrywa się na planie hotelu Amax w Mikołajkach i Jeziora Mikołajskiego – korytarza łączącego Jezioro Tałty ze Śniadrwami. Miłego oglądania.














Powrót

Gran Turismo Mazury

W poszukiwaniu wyżyn przyjemności z jazdy udaliśmy się na niziny

Czy zastanawiało Cię kiedyś, co mają ze sobą wspólnego podróże, które wspominasz najlepiej?

Z całą pewnością były to takie, które czegoś Cię nauczyły, z których przywiozłeś coś więcej niż magnesy na lodówkę i opaleniznę. Zapewne nie byłeś w tych miejscach sam, ale z ludźmi nadającymi na tych samych falach, z którymi mogłeś dzielić się wrażeniami. Bez wątpienia nie siedziałeś w miejscu, jeździłeś szukując przygód i ciekawych miejsc. Zakładam, że codziennie delektowałeś się innymi smakami z lokalnych kuchni. W ten sposób, całkiem zgrabnie, opisałeś naszą ostatnią klubową wyprawę Gran Turismo Mazury.

Wszystko zaczyna się w Hiltonie, gdzie spotykamy się z samego rana. Przepakowanie się z pojemnej A8-ki do 911-tki to wyzwanie wymagające kompetencji iluzjonisty

Pierwsza przesiadka i ciężkie chmury nad głowami, onieśmielające przed otworzeniem dachu w Vettce. Ale Wicherek zapowiadał przejaśnienia, więc czemu nie

Szybkie tankowanie na Orlenie. 98-oktanowe paliwo z Orlenu, jak widać, dodaje nam siły orła

Pit stop w szczerym lesie na uzupełnienie płynów. Tylko skąd w takim miejscu kelnerzy i zarezerwowane miejsca parkingowe? Klub ma swoich ludzi wszędzie

Jak poznać, że opuściłeś Mazowsze i wjechałeś na Mazury? Po uśmiechu na twarzy kierowcy

„Panowie, łykamy Matrixa (…)” rozbrzmiewa w krótkofalówce zdecydowany głos Misia. Jazda z pilotem to niebywała pewność przy entuzjastycznej jeździe

Jeśli za jednostkę przyjemności z jazdy przyjmiemy liczbę zakrętów na 100 m drogi, to chyba zbliżamy się do jedności…

Zupę cebulową na białym winie i z mozarellą w tej restauracji Hołek upodobał sobie najbardziej

Raptem 200 km za nami, ale zdążyły się napracować. Metaliczne cykanie stygnących wydechów roznosi się po spokojnej tafli pobliskiego jeziora

W końcu na poligonie, który zweryfikuje nasze umiejętności w jeździe po szutrze. Pamiątkowe zdjęcie i do roboty!

Pełna gotowość do wjazdu na OS

Nad bezpieczeństwem zgromadzenia czuwa niezastąpiony Miś z wybitnie niehipsterską fryzurą

A na torze nie ma żartów, cztery koła zaciekle wgryzają się w piach w walce o przyczepność, a drzewa zyskują coraz większą siłę grawitacji…

Jest i on! Już martwiliśmy się, że nie przyjedzie i przez to niczego się od nas nie nauczy

Chiropterolodzy kręcą głowami, jak to możliwe, że nietoperze potrafią jeździć po szutrze

Staraj się kierować samą przepustnicą a mniej kierownicą – zdaje się doradzać Hołek

Zespół rajdowy Supercar Club w całej okazałości

Do hotelu zajeżdżamy już po zachodzie słońca, ale i o tej porze dnia Mikołajki z tego miejsca wyglądają pięknie

To co działo się tego wieczoru pozostanie słodką tajemnicą Uczestników

Poranny widok na kolejną atrakcję tego gran turismo. Statek imponuje rozmiarami, ale jeszcze bardziej historią

Piknikowa atmosfera na pokładzie, gdzieś w tle rozmowom wturują szanty. Przepyszny wędzony halibut i łosoś

Piękna pogoda, więc po co schodzić pod pokład. A warto!

Żeglarstwo, piękna pasja. Jednak w głębi duszy wszyscy czujemy się szczurami lądowymi. A dokładniej drogowymi

Supersamochód na wiatr nie pojedzie, przez co jest ciut bardziej nie -ekonomiczny i -ekologiczny w porównaniu do żaglowca

… co wprawiło Misia o zawrót głowy

Ale co począć, ruszamy w dalszą drogę. W niedziele drogi na Pojezierzu są relatywnie puste i jedzie się… Bardzo sprawnie

Po drodze jeszcze jedna miła niespodzianka z weselem i bezakoholowym piwem jałowcowym w roli głównej. Czy wiecie, gdzie w Polsce rozpoczęła się moda na sushi? My wiemy

Legendarna Babka Ziemniaczana z czerwonym barszczem stawia nas na nogi. Ultramaryna

GT Mazury otworzyło nam oczy, że przyjemność z jazdy jest bliżej Warszawy niż nam się wydawało. Było wspaniale!

Dzięki wszystkim obecnym i do zobaczenia następnym razem.

Kamil / Supercar Club Poland

Powrót

Rollercoaster

Jako żona pasjonata supersamochodów nie raz się zastanawiałam, co facetów kręci w szybkiej jeździe. Aż sama nie spróbowałam

Mąż zabrał mnie na klubowy co-drive z Hołkiem na Mazurach. Na początku bałam się, że będę się nudzić w tych męskich klimatach. Gdy dotarliśmy na miejsce i zobaczyłam z zewnątrz, na jakiej trasie ma się odbyć ta przejażdżka, pojawił się zupełnie inny strach. Szutrowa, wąska droga na Mazurach, której przebieg wyznacza gęsty szpaler potężnych drzew. Gdy Krzysiek ruszył z pierwszym Klubowiczem, już na pierwszym zakręcie mijając drzewa praktycznie na milimetry, w tempie, którego niektórzy nigdy nie doświadczyli nawet na autostradzie, strach zmienił się w przerażenie. Za moment to ja mam siedzieć w środku.

Testy przed rajdem to nie zabawa. Hołek był cały czas skoncentrowany na konfigurowaniu auta

Na szczęście atmosfera była rozluźniająca – towarzysząc tego dnia Hołkowi czułam się jak na spotkaniu z dobrym kumplem; jak na rodzinnym pikniku motoryzacyjnym, a nie na testach zespołu rajdowego. Wiedziałam jednak, co mnie czeka i bez dwóch zdań – byłam wciąż przerażona perspektywą jazdy po takiej drodze! A Krzysztof? Testy to dla zespołu sporo żmudnej pracy, ale Hołek nie tylko pracował. Tłumaczył, co tu tak właściwie robimy, wyjaśniał, jak duży wpływ na prowadzenie samochodu może mieć drobna korekta jego ustawień. Opowiadał przy tym z taką pasją, że wsiąknęłam w to na dobre. Ale mimo to nerwy mnie nie opuszczały.

Żarty się skończyły. Ruszamy!

Gdy nadeszła moja kolej, strach sięgnął zenitu. Siadam w twardym fotelu otulającym jak kokon, zapinam ciężkie i szerokie pasy, które trzymają tak mocno, że niemal utrudniają przyśpieszony oddech i czekam na rozwój sytuacji. Nie do końca wiem, co za chwilę ze mną będzie. Obok siedzi szelmowsko uśmiechnięty przystojny facet i pyta: „Jedziemy?”.

To co zaskoczyło mnie najbardziej to nie prędkość i bliskość drzew. Ale ten spokój w aucie…

Ruszamy. A raczej katapultujemy się. Auto wyrywa z taką siłą, że tracę orientację. Chwila, moment i już mamy grubo ponad setkę. Wszystko dzieje się tak szybko, że nie ma czasu na refleksje. To, co robi Hołek, przeraża – zupełnie nie wiem, co jest grane. Droga biegnie w prawo, on jeszcze przed łukiem skręca w lewo ani na moment nie zwalniając, w zakręcie w prawo i znowu w lewo. Kierownica tańczy w jego rękach. Jedziemy w prawo, choć z wnętrza tego nie czuć – drzewa, owszem widzę, ale przez przednią szybę – błędnik ma mnóstwo wrażeń. Przechodzimy tak drugi, trzeci, czwarty i kolejne zakręty szutrowego odcinka i nagle… strach ustępuje. Zamiast niego, niemal momentalnie, pojawia się wyjątkowe połączenie zaskoczenia ze spokojem i poczuciem bezpieczeństwa. Spokój czuję wtedy, gdy zauważam, że w tym szaleństwie jest metoda – Krzysztof emanuje taką pewnością siebie, że nawet przez moment nie mam wątpliwości, że jestem w dobrych rękach. Widząc jak posłusznie samochód reaguje na każdy jego ruch, zaczynam się delektować absolutnie nowymi doznaniami. A te są niewiarygodne – po prostu nie jestem w stanie tego opisać. To jakby jazda na rollercoasterze, tylko sto razy lepsza i intensywniejsza. I naprawdę. A zaskoczenie bierze się z tego, że spokój jest ostatnią emocją, której się spodziewałam, ale dzięki temu mijanie drzew na milimetry jest fascynująco przyjemne. Poczułam się w tym kokonie fotela tak bezpiecznie i pod takim wrażeniem, że po tym jak już wysiadłam, pomyślałam sobie „No, Hołek, faktycznie umiesz jeździć”.

Hołek za kierownicą rajdówki ma w sobie coś z kompozytora. Tyle różnych dźwięków, które składają się na Jego jazdę, potrafi ułożyć w piękną melodię

Byłam zszokowana, jak pięknie i płynnie można prowadzić samochód przy takiej prędkości i na takiej drodze, sprawiając jednocześnie, że pasażer czuje się zaskakująco komfortowo w samochodzie, który z komfortem ma niewiele wspólnego. Na koniec poczułam, że mogłabym tak jechać i jechać, niemal bez końca. Jazda Hołka jest jak najlepsza muzyka, w której dźwięki wszystkich instrumentów idealnie się ze sobą komponują.

Frajda, do prawdy, nie do opisania. Z jednej strony ulga, że cali na „mecie”, z drugiej zawód, bo… to jest jak nałóg

Nigdy nie podchodziłam do samochodów beznamiętnie. Owszem, lubię małe, zgrabne, ale mocne samochody. Lubię jak samochód swoim zachowaniem daje kierowcy pewność, która z kolei pozwala czerpać przyjemność z jazdy, ale frajda, którą znałam do tej pory, nijak się ma do tego, co poczułam na prawym fotelu rajdówki. Bardzo się cieszę, że miałam taką okazję. Nie zrewanżuję się Hołkowi, ale chętnie zaproszę go na mój prawy fotel i posłucham wskazówek „profesora”.

Sylwia / Supercar Club Poland

Powrót

Lista postów