Tag: is_tag

Raj(d) dla twardzieli (cz. II)

Atmosfera piknikowa. Co kilka minut przelatuje obok nas samochód wzbijając tumany piasku w powietrze. Po godzinie „oglądary” poświęcasz kolejne pół na prysznic

Do tego pełna koncentracja, którą dostrzegasz w oczach każdej osoby odpowiedzialnej za cokolwiek, co związane jest z samochodem. Trzeba zdać sobie sprawę, że załoga startująca na odcinek liczący 200 km zdana jest na efekt kilkugodzinnej pracy zespołu, a obciążenia dla sprzętu, w porównaniu z rajdami płaskimi, są nieporównywalnie większe. Hołek wspominał o niebezpieczeństwie pomimo braku drzew na poboczu i wysiłku, nie tylko fizycznym, wynikającym z konieczności bycia w stanie pełnej koncentracji przez kilka godzin. Że to nie przelewki, przekonałem się na prawym fotelu rajdówki Krzyśka, kiedy przewiózł mnie między drzewami szutrowym odcinkiem specjalnym. To nie ma nic wspólnego z tradycyjnie pojmowaną jazdą samochodem.

Dobre lądowanie po skoku z wydmy to duże wyzwanie. Odnoszę wrażenie, że co zawodnik to inna technika

Piasek jest miękki i nieprzyczepny, więc skąd te przeciążenia? – pytanie całkowitego laika, którym okazało się, że jestem. Podobno utrzymanie kierownicy w kierunku pokonywanego zakrętu na kopnym piasku może kosztować wybiciem barku. Kolejna sprawa to niespodzianki kryjące się pod powierzchnią piasku – nie brakuje skał czyhających na koła samochodu. Ba, nie potrzeba wcale twardych przeszkód, wystarczy pozornie miękka wydma, która w ułamku sekundy spowalnia Cię z ponad 100 km/h do 40 km/h. Fizyka i sztywne mocowania elementów zawieszenia są bezlitosne dla ludzkich stawów i mięśni.

Efemeryczna na pozór konstrukcja dakarowego mini w rzeczywistości znieść może bardzo wiele

40-stopniowy upał i duża wilgotność na zewnątrz przestają doskwierać, jeśli pomyślisz, że temperatura wewnątrz auta podnosi się jeszcze o kilkadziesiąt stopni. I to pomimo nieprzerwanej pracy klimatyzacji. Hołek pokazał mi system, dzięki któremu może się nawadniać podczas jazdy i zdradził kilka innych trików w samochodzie niewidocznych na pierwszy rzut oka. Cały samochód skonsturowany jest jak komputer, jedno współgra z drugim, niczego nie ma za dużo ani za mało. Skojarzenia z formułą 1 nieprzypadkowe.

Sukces w tym rajdzie to kompozycja doświadczenia, ciężkiej pracy i szczęścia

To fascynujące, do jakiej perfekcji doszły już zespoły dakarowe i ilu ludzi musi pracować przy tym, żeby kierowca mógł wejść do samochodu i po prostu jechać. A to przecież dopiero początek. W następnej kolejności trzeba zapewnić sobie konkurencyjność, tj. zbalansować osiągi i żywotność samochodu, zoptymalizować spalanie, skonfigurować go pod poszczególne etapy i preferencje kierowcy, dopracować komunikację między kierowcą a pilotem, aby ten pierwszy wciskał tylko gaz do podłogi. W ogóle nawigacja w Dakarze wychodzi na pierwszy plan, brak jednoznacznych punktów odniesienia a jedynie jazda na GPS powodują, że – zdaniem Hołka – w pewnym momencie zaczyna się jazda na intuicję, której nie da się wypracować na żadnym innym rajdzie na świecie.

Dakar to rajd dla twardzieli, trudniejszy niż to,co może się wydawać sprzed ekranu telewizora. Cieszę się, że z pomocą klubu mogłem go poznać od kuchni. Poczuć tą niezwykła atmosferę motoryzacyjnego święta, o której tak często opowiada nam Hołek. Co więcej, jeśli mam być szczery, chyba zaczynam się trochę w niego wkręcać.

Powrót

Raj(d) dla twardzieli (cz. I)

Jak podkreślają napotkani przeze mnie zawodnicy, Dakar to jedyna w swoim rodzaju podróż życia. Później jest już tylko zwyczajność

Nie wiem, co powoduje, że jakoś nigdy specjalnie nie pasjonowałem się rajdami cross-country. Motoryzacją interesuję się od czasów, gdy wskakiwałem z podłogi na dywan, mistrzów formuły 1 wymienię wybudzony w środku nocy a rajdy WRC znam jeszcze z czasów, gdy każdy zakręt, nawet na suchym asfalcie, przechodziło się czterokołowym poślizgiem z mocy. Ale zakopywanie się w piasku czy brodzenie w rzece?

Po rozmowie z Hołkiem, pod koniec zeszłego roku na spotkaniu klubowym, naszła mnie jednak ciekawość. Co w ustach człowieka, który w sporcie doświadczył już prawie wszystkiego, może oznaczać opinia o Dakarze: Stary, to jest dopiero hardkor. A te historie o wypadających kręgach od przeciążeń poprzecznych podczas pokonywania wydm? Rozwiązanie widziałem tylko jedno – polecieć tam i przekonać się na własnej skórze.

Hołek przed startem i jego Monstertruck

To co rzuca się w oczy w pierwszej kolejności, to popularność imprezy. Nie uwierzylibyście, co dzieje się tutaj na zapleczu Dakaru, jak za starych dobrych czasów rajdów WRC, gdy nie dało się wcisnąć palca w parku ferme. Wszędzie media, ogromna wrzawa i kwitnący wokół niej handel pamiątkami i gadżetami. Myślałem, że będę jednym z nielicznych Europejczyków, którym chciało się przemierzyć pół świata, żeby zobaczyć to na własne oczy i okazało się, że byłem w błędzie. Chwilami czuję się tutaj jak na Manhattanie, tylko bez drapaczy chmur i żółtych taksówek. Mieszanka narodowości, z naturalną przewagą Latynosów, dodaje kolorytu tej imprezie i potęguje prawdziwy jej charakter – to wojna światów i słowo wojna nie jest tu użyte przez przypadek. Tak na marginesie – Polki są rzecz jasna najpiękniejsze, ale Peruwianki zasługują na drugi stopień podium!

Maszyny stały się niemal perfekcyjne, ale w Dakarze – jeszcze bardziej niż w rajadach płaskich – liczy się czynnik ludzki. To sport dla twardzieli

Wyścig zbrojeń, który uzmysłowił mi jeden z mechaników, jest tutaj na poziomie porównywalnym z tym w rajdach płaskich. Każda zmiana w regulaminie imprezy pociąga za sobą natychmiastową reakcję zespołów, które szukają furtki dla siebie, by objąć przewagę technologiczną. W tym roku pojawiły się ograniczenia silnikowe, ale zliberalizowano regulacje dotyczące zawieszeń, które od razu wykorzystano do polepszenia trakcji. Niewątpliwie, oglądając pierwszego dnia 15-kilometrowy superoes nieopodal stolicy Peru aż trudno było uwierzyć, że w warunkach kopnego piasku, gdzie zapadasz się stojąc w miejscu, samochody mogą jeździć z taką precyzją i takimi prędkościami.

Kluczowe znaczenie dla sukcesu w Dakarze wydaje się mieć praca zespołowa. Tego rajdu nie wygrywa kierowca i pilot, tylko cały zespół

Zerknięcie na listę startową daje pojęcie o skali zjawiska jakim jest Dakar. Prawie 500 zawodników z 50 krajów. Marki sponsorów migające przed oczami na samochodach otwierają oczy na nakłady, które muszą być poniesione, aby móc tu wystartować, nie mówiąc o tym, żeby liczyć się w stawce. Dla przykładu poznałem tu zawodnika z Francji, który opowiedział mi o historii swoich przygotowań do Dakaru. Począwszy od cyklu treningowego a skończywszy na finansowaniu zespołu i auta. Choć jak sam twierdzi, nie przyjechał się tutaj ścigać, pokrył już z własnej kieszeni kilka milionów euro, a sam start traktuje jako realizację swojego najwiekszego marzenia (…).

Ciąg dalszy nastąpi.

Powrót

Dakar znaczy twardy

Hołek opowiada o Dakarze, jakiego nikt nie zna. Oto fragment opowieści założyciela naszego klubu podczas świątecznego spotkania Klubowiczów.

Zanim rajd przeniósł się do Ameryki Południowej w 2008 roku, przez 28 lat (poza 2008 rokiem, kiedy nie odbył się w ogóle) zawsze w jakiś sposób związany był z Dakarem w Senegalu. Mój afrykański znajomy powiedział mi, że w miejscowym języku wolof ‘dakhar’ oznacza drzewo tamaryndowca. Słynie z niezwykle wytrzymałego drewna, które autochtoni wykorzystują między innymi do krochmalu a nawet… biczowania. Chyba nie bez powodu rajd nosi taką nazwę (uśmiech) – tam dostaje się ostre baty…

Rajdy terenowe dzielą się na dwie kategorie – Dakar i cała reszta. Jak nigdzie indziej na Dakarze liczy się przygotowanie fizyczne i myślenie.
Potem dopiero techniczne przygotowanie samochodu.

Mój trening przed startem to przede wszystkim wytrzymałość, biegam długie dystanse, min. 7 km dziennie. Nie robię interwałów, które wyrabiają dynamikę do krótkich rajdów asfaltowych. Kilka miesięcy trzymam specjalnie przygotowaną dietę – wysokobiałkową, niskowęglowodanową, pozbawioną mleka, która przestawia mój organizm na metabolizm tłuszczowy, dzięki czemu w trakcie rajdu korzystam z własnych zapasów tłuszczu a nie dostarczanych zewnętrznie cukrów. W efekcie chudnę kilkanaście kilogramów, ale moje „akumulatory” mają znacznie dłuższe działanie. Na trzy miesiące przed startem rozpoczynam trening koncentracji w warunkach wysokiej temperatury i ograniczonego tlenu, głównie w Alpach i Afryce. Jestem cały czas monitorowany przez lekarzy sportowych.

Podczas Dakaru często dochodzi do skrajnego wyczerpania organizmu, nie tylko z powodu przemęczenia czy odwodnienia, ale także niestety kontuzji. Sam stanąłem najbliżej śmierci, kiedy w efekcie zderzenia z wydmą wypadł mi krąg z kręgosłupa i ucisnął nerwy oddechowe. Dakar zmienia spojrzenie na życie – startując musisz poważnie potraktować ewentualność, że już stamtąd nie wrócisz. Co roku kilka osób nie wraca.

Przygotować się musi więc do twojego startu także… rodzina.

Kiedy ogląda się zdjęcia terenówek przemierzających pustynie, wydaje się, że suną gładko jak poduszkowiec po tafli jeziora. Nic bardziej błędnego; walka z samochodem i kołami grzęznącymi w piasku, wyrywającymi kierownicę w każdym kierunku, to ogromne wyzwanie dla mięśni. Nie bez powodu do rywalizacji wykorzystujemy samochody z ogromnymi Dieslami, które wytwarzają moment obrotowy na kołach nieporównywanie większy niż w benzynowych rajdówkach. Kiedy po raz pierwszy przejechałem się naszym Mini All 4, aż ciężko było mi uwierzyć, jak ta ciężka bestia ciągnie… Do tego dochodzi temperatura w samochodzie sięgająca 60 stopni, w której musisz być w pełni skoncentrowany na słowach pilota i tym, co zastajesz przed sobą na drodze.

W tym roku jestem przygotowany bardzo dobrze zarówno fizycznie, jak i technicznie, dzięki załodze X-Raid, która obsługuje nasz start. Nigdy nie czułem się tak dobrze przygotowany. Razem z Jean Markiem chcemy w tym roku osiągnąć więcej niż do tej pory. Trzymajcie kciuki, to bardzo ważne mieć tam świadomość, że bliscy o nas myślą.

Będę Was informować, jak nam idzie, na moim Facebooku i klubowym blogu.

Powrót

Lista postów